czwartek, 31 stycznia 2008

5. Ciężar dowodu (onus probandi)

W myśl sentencji łacińskiej, przyjmuje się zasadę, że do dowodu zobowiązany jest ten kto twierdzi, a nie ten, kto przeczy (ei incumbit probatio qui dicit non qui negat) . Czyli- uzasadnienie jakiegoś faktu spoczywa na stronie, która wyciąga z niego określone skutki (np. prawne).
W praktyce oznacza to, że osoba która wygłasza jakieś zdumiewające, niezwykłe twierdzenie, nazwijmy je „twierdzeniem A”, musi przekonać do niego zarówno ekspertów danej dziedziny, jak i społeczeństwo. Musi wykazać że „twierdzenie A” posiada większą słuszność od tego, które przez większość ekspertów jest akceptowane.
Jeżeli to przedsięwzięcie się uda, wówczas ciężar dowodu spada na tych którzy nie zgadzają się z „twierdzeniem A”. . Przykładem są dzieje np. teorii Darwina bądź teorii Einsteina. Na ewolucjonistach bowiem przez ponad 50 lat po Darwinie spoczywał ciężar dowodu , obecnie, do dowodu zobowiązani są rzecznicy teorii nie-darwinowskich, np. kreacjoniści.
Jakie to ma jednak zastosowanie? Otóż, jeżeli telewizja pokazuje nam kręgi zbożowe, jeżeli krąży pogłoska że lądowanie na księżycu nie miało miejsca lub jeżeli uważa się, że choroba nowotworowa jest wywołana słabym „naenergetyzowaniem” któregoś czakramu- to należy to UDOWODNIĆ. We wszystkich tych przypadkach ciężar dowodu spoczywa na osobach które dla wyjaśnienia tych zjawisk powołują się na istnienie UFO, teorii spisku lub tajemniczych energii, natomiast ci, którzy zadowalają się „naturalistycznym” tłumaczeniem tych zjawisk wcale nie są zobowiązani do usprawiedliwiania swojej niewiary! Czy się to komuś podoba, czy nie- tak właśnie funkcjonuje nauka . Ktoś naturalnie może powiedzieć że jego „pseudonauka” rządzi się nieco innymi prawami (jak np. czynią to homeopaci), jednakże w takim wypadku niech nie podaje do publicznej wiadomości wzmianki, że coś jest „naukowo udowodnione”, tylko niech raczej poda wzmiankę iż to jest „pseudonaukowo udowodnione”.

wtorek, 29 stycznia 2008

4. Niewyjaśnione nie znaczy- niewytłumaczalne

Przytłaczająca większość osób posiada przeświadczenie, że jeśli nauka nie jest w stanie czegoś wyjaśnić, to „coś” musi być niewytłumaczalnym, paranormalnym zjawiskiem. Zazwyczaj jednak to przeświadczenie nie przejawia się ślepą wiarą w naukę, tylko akceptacją wszystkiego co ma posmak magii i parapsychologii.
Archeolog- amator który nie jest w stanie określić, w jaki sposób były budowane piramidy egipskie, uważa że musiały one zostać wzniesione przez przybyszów z innych planet.
Lekarz, nie potrafiący wytłumaczyć, dlaczego człowiek tuż po śmierci traci kilkanaście gramów wagi utrzymuje, że winna jest temu dusza, która „ulatuje” ze zwłok.
Niepokojące jest właśnie to, że nawet w opinii ludzi wykształconych fakt, że „specjaliści” nie potrafią wytłumaczyć jakiegoś zjawiska, jest równoznaczny z faktem, że zjawisko to jest niewytłumaczalne. Takie wyczyny jak: zginanie łyżek, chodzenie po rozżarzonych węglach czy telepatia, określane są zwykle mianem „niewytłumaczalnych” czy „paranormalnych”. Kiedy jednak nauka po jakimś czasie upora się z nimi (jak to np. było w wypadku chodzenia po rozżarzonych węglach), to wówczas większość ludzi tylko potakująco kiwa głowami, nie wyciągając żadnych wniosków.
Istnieje wiele (całe mnóstwo) nierozwiązanych zagadek nauki. Wobec nich powinniśmy powiedzieć otwarcie, bijąc się w pierś: „ nie wiemy jak to wytłumaczyć, ale kiedyś być może się dowiemy”. Przywoływanie bowiem przyczyn nadnaturalnych w charakterze uzasadnienia danego zjawiska, tak naprawdę nie jest żadnym uzasadnieniem (jeśli np. przyjmiemy że życie na Ziemię przybyło z innych planet, to wcale nie podajemy odpowiedzi na pytanie „jak powstało życie?”). Ponadto, zazwyczaj okazuje się, że to nauka ma rację i wtedy wszystkie nadprzyrodzone przyczyny zostają ośmieszone(np. Bóg jest cały czas ośmieszany w sporze z kreacjonistami, gdyż każdy element potwierdzający teorię ewolucji jest w tym sporze argumentem przeciwko Bogu).
Niestety, większość z nas nie potrafi zadowolić się swoistą tajemnicą tkwiącą w nierozstrzygniętych problemach. Może akurat dlatego jest tylu ateistów…..?

poniedziałek, 28 stycznia 2008

3. „Vaticinium post eventum” czyli „proroctwo po fakcie”

Jest to jedna z form dobrze znanego w logice tzw. błędu fałszywej przyczyny, którego inne określenie łacińskie brzmi: „post hoc, ergo propter hoc” (po tym, a więc na skutek tego). Błąd ten popełniany jest wtedy, gdy wnioskuje się, że A jest przyczyną B, wyłącznie na tej podstawie, że B nastąpiło po A. Za A podstawmy sobie przykładowo: „brak słonika-maskotki na egzaminie”, zaś B niech oznacza „oblany egzamin.” Uzyskamy wtedy klasyczne usprawiedliwieni, że egzamin został oblany, ponieważ nie miało się „szczęśliwej” maskotki.
To tyle teorii. W praktyce bardzo często popełnia się ten błąd, gdy uważa się, że dana rzecz się nam „wyśniła” lub gdy się twierdzi, że horoskop który czytaliśmy tydzień temu w stu procentach się spełnił. Już brytyjski filozof : D. Hume uważał, że dwa wydarzenia, następujące po sobie w czasie, nie dają wcale podstaw do twierdzenia, że są one połączone przyczynowo.
Gdyby horoskop albo sen rzeczywiście był prawdziwy, lub gdyby przepowiednie Nostradamusa naprawdę posiadały wartość, to musielibyśmy wiedzieć o tym, co się stanie- ZANIM to się stanie! Przykład prawdziwego, rzetelnego proroctwa odnajdujemy w Ewangelii, kiedy to Jezus każe Piotrowi złowić rybę, w której pyszczku znajdzie pieniążek. Piotr łowi rybę i rzeczywiście znajduje statera. Zwróćmy uwagę- Piotr od samego początku wie co ma robić i wie, co nastąpi (przynajmniej wie czego ma się spodziewać). W przypadku natomiast horoskopów, snów czy przepowiedni dowiadujemy się o tym, co miało nastąpić dopiero wtedy, kiedy to się już wydarzyło.
A zatem rada na przyszłość: za każdym razem gdy o czymś śnimy, gdy czytamy horoskop lub gdy słyszymy przepowiednie, postarajmy się ustalić- jakie KONKRETY wynikają z tych proroctw, następnie zapiszmy je na kartce i porównajmy z tym co przyszłość przyniesie….

Inne przykłady tego błędu:

- Po przyjęciu chrześcijaństwa, Cesarstwo Rzymskie upadło, a zatem, to chrześcijaństwo było przyczyna upadku Rzymu

- Po zażywaniu leku homeopatycznego (lub po wizytach u energoterapeuty), choroba ustąpiła- a zatem ta metoda jest skuteczna.

- bardziej subtelne: Stwierdzono zależność, pomiędzy długością karmienia niemowląt piersią, a ich inteligencją.



niedziela, 27 stycznia 2008

2. Używanie terminologii naukowej nie wpływa wcale na „naukowość” twierdzeń.

„Ubieranie” różnych twierdzeń i przekonań w szaty naukowego języka,, nie dodaje nic do statusu twierdzenia. Naukowy żargon, używany przez wszelkiej maści „medyków alternatywnych” i kreacjonistów, pozbawiony dowodów, wyników eksperymentów oraz precyzyjnych definicji- nic nie znaczy! Nauka cieszy się dużym prestiżem społecznym oraz zaufaniem ludzi. Nic więc dziwnego że wielu naciągaczy i oszustów, dokłada wszelkich starań, aby uprawiana przez nich sztuka nabrała poważnego, uroczystego i (co ważne) jak najbardziej niezrozumiałego tonu.
A. Sokal, wybitny fizyk, w swej książce: „Fashionable nonsense” (modne bzdury) podaje taki oto przykład pseudonaukowego tekstu: „Chaos jest próżnią, która nie jest nicością , lecz wirtualnością, zawierającą wszystkie możliwe cząsteczki i tworzącą wszystkie możliwe formy, które wyłaniają się, by zaraz zniknąć bez konsystencji , bez referencji, bez konsekwencji. Jest nieskończoną prędkością narodzin i wygasania” (słowa pochodzą od niedawno zmarłego : G. Deleuze- współczesnego myśliciela francuskiego).
Nic z tego nie rozumiecie? Spokojnie, to nie wasza wina. Po prostu fragment ten zawiera kilka terminów naukowych, użytych bez ładu i składu. Takie terminy jak „wirtualność”, „nieskończoność” czy „referencja”- pozbawione odpowiednich definicji, są zwykłym pustosłowiem (inny przykład takich nadużyć znajdziecie we wpisie: „Leczenie kolorami”). Zapamiętajmy zatem: jeżeli ktokolwiek olśniewa nas swoją „naukową” erudycją, my też winniśmy się zachowywać jak nauka każe i pozostawać sceptyczni, dopóki nie zostaną nam przedstawione niezbite dowody!


1. Anegdoty nie tworzą nauki.

Anegdoty i opowieści, nie mają żadnego wpływu na prawdziwość twierdzeń. Bez oparcia w dowodach, dziesięć anegdot nie jest wcale lepsze od jednej anegdoty, ani sto anegdot nie jest lepsze od dziesięciu. Anegdoty bowiem są zazwyczaj opowiadane przez namiętnych bajarzy. Oczywiście – pani Firkowa może być bardzo poczciwą, bogobojną osobą, której nikt nie oskarżałby o kłamstwo lub złudzenia, ale potrzebujemy raczej jakichś namacalnych, fizycznych dowodów: rozbitego statku UFO albo zwłok „przybyszów z kosmosu”, a nie relacji świadka który widział przelatujący spodek o godzinie trzeciej w nocy. Podobnie rzecz się ma ze wszystkimi „cudownymi” przypadkami uzdrowień. Wszyscy znamy opowieści o tym, jak to ciocia Halina została wyleczona z choroby nowotworowej u pewnego magnetoterapeuty, lub o tym jak znajoma sąsiadki pozbyła się cukrzycy dzięki cudownej wodzie z cudownego źródełka . Nie potrzebujemy jednak odosobnionych przypadków, ale kontrolowanych eksperymentów . Potrzebujemy stu osób ze zdiagnozowanym rakiem, spośród których 25 będzie się normalnie leczyć, 25 będzie chodziło do magnetoterapeutów, 25 będzie piło cudowną wodę a 25 nie będzie robiło absolutnie nic. Potem trzeba zbadać rezultaty takich „kuracji” a następnie ustalić statystyczną zależność pomiędzy stosowaniem danej metody a liczbą wyzdrowień. W przeciwnym bowiem wypadku możemy dojść do paradoksu: pisałem już kiedyś o efekcie placebo. Wskazując odosobnione przypadki, którym podawano placebo i których stan zdrowia się poprawił możemy stwierdzić, że najlepszą metodą leczenia jest właśnie placebo. Badania statystyczne jednak wyraźnie obalają ten pogląd.

Dlaczego ludzie wierzą w głupoty?

Dzisiejszym wpisem chciałbym rozpocząć całą serię krótkich tekstów w których postaram się krótko scharakteryzować niektóre błędne założenia, jakie wiodą ludzi do wiary w : pseudonaukę, gusła i zabobony.

Tym, którzy upominają się ciągle o podanie jakichś wskazówek bibliograficznych chciałbym polecić lekturę artykułów publikowanych w Świecie Nauki autorstwa amerykańskiego sceptyka i libertarianina- M. Shermera. Między innymi na jego rozważaniach opierać się będą moje teksty.


Życzę sobie wytrwałości!

sobota, 26 stycznia 2008

Apropo płaszczaków....

Znalazłem bardzo ciekawy filmik animowany, który cieszy oko wszystkich, zainteresowanych płaszczakami.

Religia płaszczaków

Przepraszam że dziś tak późno, ale całą winę za to opóźnienie ponosi Neostrada TP, która nie wiedzieć czemu- pozbawiła mnie internetu....

Większość duchownych, teologów oraz zwykłych „ napaleńców religijnych” zapomina, że Boga nie znajduje się na trzecim miejscu po przecinku, i że pełne poznanie i zrozumienie Jego natury jest czymś zgoła niemożliwym. Człowiek to istota cielesna, ograniczona czasowo, nie-wszechmocna, nie-wszechobecna, i nie-wszechpotężna, a więc niejako z definicji nie będąca w stanie ogarnąć bytu duchowego, ponadczasowego, wszechmocnego i wszechobecnego. Nasza sytuacja przypomina mi trochę sytuacje w jakiej się znalazł jeden z bohaterów książki Edwina Abbota pt. : „ Kraina płaszczaków” (ang. Flatland). Ta wyimaginowana kraina jest zamieszkiwana przez istoty dwuwymiarowe: a więc : linie, trójkąty, okręgi, romby czy prostokąty.Otóż: człowiek usiłujący zrozumieć Boga, przypomina płaszczaka, a więc istotę dwuwymiarową, która próbuje poznać trzeci wymiar. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że jesteśmy takimi płaszczakami i w naszym świecie pojawia się moneta (jak na poniższym rysunku z prawej strony). Płaszczak nie widzi monety, jest ona przez niego postrzegana tylko jako niczym niewyróżniająca się linia. Wiemy jednak, jako istoty trzy wymiarowe, że ta linia posiada jeszcze trzeci wymiar…..

Pisząc ten tekst nasunęły mi się dwie uwagi:

1) Także ateiści odrzucają możliwość istnienia jakiegoś „innego wymiaru”, niepoznawalnego dla człowieka.

2) Z drugiej strony, człowiek uprawiający matematykę, śmiało operuje nawet i dwunastoma wymiarami…..


piątek, 25 stycznia 2008

Zdjęcie marsjanina a postrzeganie

"Dziennik” donosi (http://www.dziennik.pl/nauka/article112264/To_ma_byc_dowod_na_istnienie_Marsjan.html) , że na Marsie żyją kosmici! Co więcej, mamy nawet zdjęcie jednego z nich! Oto ono:

Zaskakujące zdjęcia z Marsa

Oczywiście, przeciętny zjadacz chleba entuzjastycznie zareaguje na taką informację, a ujrzawszy zdjęcie będzie wszystkim rozpowiadał naokoło, że Marsjanie naprawdę istnieją, że są duzi, zieloni i fotogeniczni…. Nie pomogą nawet zapewnienia specjalistów z NASA, że mamy tu do czynienia z typowymi marsjańskimi skałami, o nietypowych kształtach.
Jak to się dzieje, że na takim zdjęciu jak powyżej widzimy raczej to, co chcemy zobaczyć, aniżeli to, co tam faktycznie się znajduje? Otóż, jak to zazwyczaj bywa, wszystkiemu winna jest ewolucja….
Wszyscy nasi przodkowie przeżyli i zdołali spłodzić potomstwo dlatego, że okazali się lepsi w wielu rzeczach od swych gatunkowych pobratymców. Owa „lepszość” przejawiała się między innymi w zdolności szybkiego dostrzeżenia drapieżnika i dania zawczasu przysłowiowej „nogi”. Ukrywającego się drapieżnika mogli zaś dostrzec ci zwłaszcza, którzy potrafili w otaczającym środowisku, krajobrazie spostrzec choćby zarysy czającego się zwierza….. ci, którzy zdolności tej nie posiedli… wyginęli bezpotomnie.
Spójrzmy na poniższy obrazek:


Co on przedstawia? Czyżby kwadrat? Nie… nie ma tam kwadratu, widać jedynie cztery figury przypominające bajkowego Pac-mana ( O! to też dobry przykład, że w jakieś nieokreślonej figurze dostrzegam już bohatera kreskówki J ).
Trzeba nam wiedzieć, że jesteśmy zwierzętami, które dookoła siebie widzą wzorce i prawidłowości (pattern-seeking animals) . To dlatego dopatrujemy się znajomych kształtów w przypadkowych szczegółach. Taką skłonność, pani Monika Florek-Moskal omawia krótko w najnowszym Wproście. Określa ją mianem pareidolii i sprowadza do twierdzenia, że ludzki mózg ma zdolność do wypełniania luk w obrazie powstającym na siatkówce oka.” Kiedy obraz jest rzutowany na fragment siatkówki pozbawiony fotoreceptorów, jej obszar zostaje wypełniony kolorem tła. To dlatego przypadkowy układ plam może się wydawać obrazem Maki Boskiej”, lub Marsjanina...


Nie wierzę jednak, aby mój tekst przekonał kogokolwiek, kto w swoim życiu widział UFO, duchy, twarze na księżycu czy też Marsjan.

środa, 23 stycznia 2008

Powróżymy z..... palców?

Jedną z „firmowych” usług świadczonych przez cyganki jest wróżenie z ręki. Nie jestem pewien, czy mają one świadomość faktu że wróżenie z ręki określane jest fachowo terminem „chirologia”, za to jestem całkowicie pewny że uprawiane przez nie rzemiosło to zwykła bujda.
Chirologia, to „nauka” o budowie dłoni i o związku budowy dłoni z cechami charakteru oraz z przyszłością jej właściciela. Sceptykowi trudno jest zaatakować chirologów w taki sam sposób, w jaki czyni to choćby z frenologami czy homeopatami. Za chirologią bowiem przemawia fakt, iż budowa dłoni jest cechą niepowtarzalną i zwyczajnie nie jesteśmy w stanie znaleźć dwóch identycznych egzemplarzy (nawet u bliźniaków) dłoni, co utrudnia bardzo sprawdzenie prawdziwości udzielanych wróżb…
Zastanawiam się tylko, dlaczego wróży się właśnie z dłoni? Przecież jest tyle cech niepowtarzalnych u każdego człowieka! Można by wróżyć na podstawie budowy tęczówki oka, można by wróżyć na podstawie ułożenia włosów na głowie (u łysych przyszłość mogłaby być zapisana we włosach rosnących gdzie indziej…), wreszcie, zamiast odczytywać kształty linii wyrytych na dłoniach, można by z powodzeniem przepowiadać przyszłość na podstawie linii papilarnych! Drodzy wróżbici! Pomyślcie ile profesjonalizmu moglibyście tchnąć w wasze czynności! Zamiast ciemnego pokoju przepełnionego wonią kadzidełek, mielibyście elegancki gabinet, białe fartuchy i chirurgiczne rękawiczki! Klient wchodziłby do pomieszczenia, poddawałby się badaniom swych palców przy użyciu mikroskopu, następnie zostałby wpisany do ewidencji ( chyba że wróżylibyście mu najwyżej dzień życia…), po czym zostałaby mu udzielona informacja dotycząca jego przyszłości- tej bliższej i tej dalszej.. . Pomyślcie! Cóż za nowoczesność! Moglibyście mieć także slogan reklamowy: „wróżenie z ręki- In touch with tomorrow



Frenologia

Franciszek Gall zapewne cieszyłby się bardzo, widząc jak bujnie rozwija się zapoczątkowana przez niego dziedzina badań zwana frenologią. Jego radość zapewne byłaby jednak krótkotrwała gdyby porównał to, co według niego kryje się za tym pojęciem, z poglądami dzisiejszych frenologów….
Otóż frenologia rozwinęła się na przełomie XIX i XX wieku. Była to teoria wskazująca na istnienie ścisłych powiązań pomiędzy budową kory mózgowej a różnymi cechami charakteru i uzdolnieniami . „Córkami” frenologii są neuropsychologia oraz neurologia- nauki badające procesy zachodzące w mózgu.
Jednakże, wszędzie tam gdzie pojawia się jakiś dobry zaczyn, czai się także zło….
Tym złem okazała się pewna specyficzna interpretacja frenologii, która dowodziła, że wraz z rozwojem osobniczym, jedne ośrodki korowe rozwijają się bardziej, inne słabiej. Zgodnie z tą koncepcją, rozwijające się części kory mózgowej mają wpływ na kształt i wielkość kości czaszki.
W tym miejscu rozpoczyna się fantastyka…. Rozwój frenologii zaczął nabierać tempa, pojawili się liczni magicy, znawcy oraz wszelkiej maści szarlatani wnikliwie analizujący ludzkie czaszki, którzy na podstawie ich budowy i kształtu orzekali o tym, jakie dana osoba ma uzdolnienia, do czego się nadaje a do czego nie. Oczywiście nie trzeba nawet dodawać, że diagnozy stawiane przez tych „specjalistów” były zazwyczaj zbieżne z panoszącymi się w kulturze stereotypami rasowymi.
Mimo, że frenologię współczesna nauka traktuje jako element naukowego folkloru, to jednak cieszy się ona bardzo dużą popularnością (jak wszystkie przejawy pseudonauki w dzisiejszym- postmodernistycznym świecie), natomiast niektóre z jej twierdzeń, szczególnie mocno zakotwiczyły się w społeczeństwie.
Jednym z takich twierdzeń jest pogląd, jakoby większa czaszka oznaczała inteligentniejszą osobę. Otóż, apeluję do wszystkich wyznawców takich zabobonów: TAK NIE JEST! Badania naukowe dobitnie dowodzą, że nie ma żadnego związku pomiędzy wielkością czaszki a inteligencją. Przeprowadzone na dzieciach w wieku 4 i 7 lat testy na inteligencję (w przypadku tych pierwszych- Stanforda- Bineta oraz Wechslera- u tych nieco starszych) wykazały, że nie ma różnic rozwojowych pomiędzy dziećmi o stosunkowo małych głowach, a dziećmi o głowach przeciętnej wielkości lub większych.

Tak więc możemy wrzucić mit frenologii do bezdennego kosza pseudonaukowych bajeczek i fantazji !
Oczywiście szkoda że nie jest tak, jak chcieliby frenologowie, gdyby na przykład inteligencja zależała od wielkości głowy, wówczas zamiast żmudnie rozwiązywać testy na inteligencję, moglibyśmy ją określić na podstawie np. wielkości kapelusza, za pomocą miarki krawieckiej!

wtorek, 22 stycznia 2008

Golibroda z Sewilli

Powróćmy jeszcze do kwestii związanych z zawiłościami logiki, oto inne kuriozum:

Pewien golibroda z Sewilli goli wszystkich tych mieszkańców Sewilli, którzy sami siebie nie golą i nie goli wszystkich tych mieszkańców Sewilli, którzy sami siebie golą.
Pytanie brzmi: czy taki golibroda może w ogóle istnieć?
Odpowiedź : nie. A dlaczego?
No bo przecież, gdyby się sam golił, to by się sam nie golił, bo on nie goli wszystkich tych, którzy sami się golą, zaś gdyby się sam nie golił, to by się sam golił bo on goli wszystkich tych, którzy sami się nie golą.

Absurd w zakamuflowanej formie ( podobnie jak socjalizm, homeopatia, wróżbiarstwo i inne...)




niedziela, 20 stycznia 2008

Wyobraź sobie.....

Schorzenie to dotyka dosłownie wszystkich i jest w stu procentach nieuleczalne!

Objawy:

Niepostrzeżenie tracisz zdolność do akomodacji oka i wyraźnego widzenia, zaczynasz mieć kłopoty ze słyszeniem niektórych dźwięków, wypadają ci włosy, marszczy się skóra, wiotczeją mięśnie, sztywnieją naczynia krwionośne, kruszeją kości. Pojawiają się kłopoty z pamięcią i szybkim kojarzeniem faktów. Poza tym, twój układ odpornościowy traci zdolność szybkiego mobilizowania sił.

Co to za choroba ? Cóż........... to po prostu starość....






Paradoks z krokodylem...

Ponieważ paradoks kata wzbudził dość duże zainteresowanie, toteż postanowiłem wyciągnąć kolejny klejnocik ze skarbca meandrów logiki..... tym razem będzie o pewnym niesfornym krokodylu, który bawił się w logika:

Kiedy krokodyl porwał dziecko pewnej Egipcjance, a ona prosiła go, aby dziecka nie zjadł, ale je oddał, wtedy krokodyl odpowiedział: "Nie zjem dziecka i oddam ci je, ale wtedy i tylko wtedy, gdy ty zgadniesz, co ja z nim zrobię: czy je zjem, czy nie". Na to Egipcjanka odpowiedziała : "jesteś straszny, krokodylu, na pewno mi dziecka nie oddasz, tylko je zjesz!".
Po chwili namysłu krokodyl odpowiedział: " taka odpowiedź powoduje, że tak czy owak dziecko pożrę" jeśli zgadłaś że je pożrę, to to tak się stanie; jeśli zaś nie zgadłaś, to pożrę je na mocy warunku, który ci postawiłem".
"Nieprawda"- odpowiada Egipcjanka - " tak czy owak, musisz mi dziecko zwrócić. Jeśli odgadłam, zwrócisz mi je na mocy warunku, który sam postawiłeś. Jeśli natomiast nie odgadłam mówiąc, że nie oddasz mi dziecka, to znaczy, że mi je oddasz".

Kto ma rację? Krokodyl czy Egipcjanka?
Wskazówka: czy zobowiązanie krokodyla nie jest czasem wewnętrznie sprzeczne?

sobota, 19 stycznia 2008

Dlaczego nie można się samemu połaskotać?

Cóż... wszystkiemu winien jest nasz mózg.... Jedna bowiem z jego części zwana móżdżkiem, ostrzega pozostałą część mózgu, że mamy zamiar to zrobić. Mózgu nie da się nabrać! Ponieważ wie, co ma nastąpić, ignoruje wrażenie łaskotania....

czwartek, 17 stycznia 2008

Nieprawdopodobnie cudowne

Codziennie przez prasę, telewizję oraz internet jesteśmy raczeni niezwykłymi opowieściami o cudownych, nieprawdopodobnych zdarzeniach. Najczęściej są to historyjki o kimś, komu się śniło , że umarł mu przyjaciel albo ktoś z rodziny, po czym nazajutrz dotarła do niego informacja, że ta osoba nie żyje.
Rzeczywiście, trudno jest podać zadowalające, naturalne wyjaśnienie takiego wydarzenia, niemniej jednak z pewnej probabilistycznej reguły zwanej prawem wielkich liczb wynika, że prawdopodobieństwo nawet niezmiernie mało prawdopodobnych pojedynczych zdarzeń, przy odpowiednio dużej liczbie prób sięga znacznej wartości.
Jedną z zasług rachunku prawdopodobieństwa jest to, że jesteśmy w stanie przypisać pewne prawdopodobieństwo nawet bardzo niewiarygodnym, niemożliwym wręcz zdarzeniom. Przykładowo, jest rzeczą niemal nieskończenie mało prawdopodobną, że stojące obok mnie krzesło, nagle podejdzie do mnie na swoich nogach…. Takie wydarzenie jest niemal nieprawdopodobne. Niemal…. Bowiem biorąc pod uwagę fakt, że moje krzesło składa się z miliardów atomów będących stale w ruchu, jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której te przypadkowe przemieszczenia atomów ułożą się w ten sposób, że jedna, druga lub trzecia noga krzesła uniesie się i wykona krok. Oczywiście jest to zdarzenie czysto hipotetyczne, a jego prawdopodobieństwo jest o wiele mniejsze niż liczba atomów we wszechświecie (co umownie przyjęło się brać za „granicę nieprawdopodobieństwa”), jednakże prawdopodobieństwo takie istnieje.

Wróćmy jednak do przykładu, kiedy to śniło mi się że ktoś umarł, i nazajutrz się to sprawdziło…. Otóż przyjmijmy, że dziesięcioro z naszych krewnych lub znajomych umrze w ciągu roku, i że śnimy o nich co najmniej raz na rok, a nasz sen trwa ok. 5 minut. Rok to 105 120 pięciominutowych interwałów podczas których będziemy śnić o którymś spośród tych dziesięciu osób. A zatem prawdopodobieństwo tego wynosi :
1 : 10 512 mamy więc tu do czynienia z wydarzeniem bardzo mało prawdopodobnym . Jednak miejmy na uwadze to, że Polska liczy sobie czterdzieści milionów mieszkańców. Przyjmijmy, że wszyscy mogą zostać wzięci pod uwagę w tym obliczeniu.
Uzyskamy wtedy, co następuje: 1/10 512 ∙ 40 000 000 – co daje nam 3805 ludzi rocznie, czyli ponad 10 osób dziennie których sny okazały się prorocze!!!
Za cudowne uchodzą powszechnie wydarzenia których prawdopodobieństwo jest równe 1: 1 000 000 – ale takie zjawiska w samej Polsce, statystycznie mają miejsce raz dziennie!!!


Tak wygląda dzisiejsze spojrzenie na kwestie cudów i zjawisk nadprzyrodzonych, również tych, związanych z tzw. cudownymi uzdrowieniami. Zgodnie z prawem wielkich liczb: cuda to zjawiska mało prawdopodobne które jednak na dłuższą metę są zjawiskami wręcz nieuniknionymi.
Warto jednak przy tej okazji wspomnieć, że takie stanowisko nauki nie jest wcale sprzeczne z biblijną koncepcją cudu, gdyż w Piśmie Świętym, cud to niekoniecznie zdarzenie nadprzyrodzone, paranormalne- zazwyczaj jest to zwykłe zjawisko naturalne które jednak miało miejsce hic et nunc ( tu i teraz ) czyli w konkretnych uwarunkowaniach egzystencjalnych człowieka.



środa, 16 stycznia 2008

Antynomia kata

Złoczyńca został skazany na karę śmierci: sąd nakazał, by karę wykonano rankiem któregoś dnia pomiędzy poniedziałkiem a sobotą nadchodzącego tygodnia w ten jednak sposób, by skazaniec nie wiedział poprzedniego dnia, że wyrok będzie wykonany nazajutrz.

Jednakże.... polecenia sądu nie da się spełnić!
Wyroku nie można wykonać w sobotę - skazaniec wiedziałby bowiem już w piątek, że będzie nazajutrz stracony.
Skoro ustalone jest że sobota nie może być dniem egzekucji, to i piątek nie może nim być - wtedy bowiem w czwartek skazaniec wiedziałby,że zostanie stracony w piątek- bo nie w sobotę.
Ale idąc dalej- jeśli nie sobota i nie piątek, to również nie czwartek! No bo w środę skazany wiedząc, że nie zostanie stracony w piątek ani w sobotę , miałby pewność, że stanie się to w czwartek. Rozumując podobnie w ten sam sposób, eliminuje się środę, wtorek i poniedziałek- a zatem nie można wykonać polecenia sądu.

wtorek, 15 stycznia 2008

Leczenie kolorami.....

Dopiero niedawno pisałem, że próbowano już leczyć niemal wszystkimi dostępnymi (zazwyczaj pod ręką) środkami. Jakby ucieleśnieniem tych słów jest artykuł: „Uzdrawiające kształty i kolory”, zamieszczony na: wiadomości.onet.pl , i to jak gdyby na złość- w kategorii – Nauka.
(http://wiadomosci.onet.pl/1463012,242,uzdrawiajace_ksztalty_i_kolory,kioskart.html)

Otóż paradoksalnie, autorce artykułu nie chodzi wcale o nowe trendy mody , ale o formę terapii… Proponowana przez nią metoda leczenia nosi nazwę geochromoterapii i polega ( na co wskazuje etymologia nazwy- gr. geo- ziemia, chroma- barwa) na leczeniu kolorami.
Chciałbym niniejszym trochę się ponabijać, i to nawet nie tyle z samej idei leczenia kolorami (która nie jest wsparta absolutnie żadnymi dowodami), co z pewnej szczególnej formy ogłupiania ludzi jaką są właśnie artykuły reklamujące takie i tym podobne metody leczenia.

Na samym wstępie autorka uprzedza: „ponieważ dogłębne zrozumienie zasad geochromoterapii wymagałoby od czytelnika specjalistycznej wiedzy z wielu dziedzin, nasz wykład na ten temat będzie pewnym uproszczeniem”. Potencjalny czytelnik jest naturalnie z tego faktu bardzo zadowolony, bo któż by chciał zagłębiać się w mechanizmy działania metod leczenia! Zatem zamiast naukowych rozważań, autorka od razu przechodzi do meritum i pragnie „ wskazać, jakie korzyści można osiągnąć decydując się na ten rodzaj leczenia” . Tu przeciętnego Kowalskiego może spotkać pewien zawód. Przeciętny Kowalski bowiem decydując się na jakąkolwiek metodę leczenia pragnie zazwyczaj pozbyć się jakiejś dolegliwości. Chce wyleczyć kręgosłup, , pozbyć się bólu w stawach, zatrzymać cukrzycę itd. Tymczasem geochromoterapia oferuje mu nieco inne rezultaty „pomaga wydobyć na światło dzienne ukryte zaburzenia, zwiększa naszą samoświadomość i umożliwia rozwój duchowy. Poprawia też wewnętrzne procesy energetyczne”. Cóż…Kowalski drapie się w głowę, bo nic z tych rzeczy nie poprawi mu ani zdrowia ani humoru ale zanim jeszcze przez głowę przejdzie mu myśl o zaniechaniu dalszego czytania- oto natrafia na zapewnienie, że „geochromoterapia ma zarówno właściwości zapobiegawcze, jak i lecznicze. Pomaga postawić diagnozę ale też leczy”. A więc jednak leczy….

Aby zaspokoić chociaż ułamek naszej (i Kowalskiego) ciekawości, autorka wyjawia pewne sekrety geochromoterapii…
Dowiadujemy się bowiem, że „kluczem do sukcesu terapii” jest postawienie tzw. „diagnozy psychoduchowej” . Ta tajemnicza nazwa obejmuje: dokonywaną na pierwszej wizycie analizę stylu życia pacjenta, jego potrzeb i zaburzeń oraz pomiar ciśnienia tętniczego. Warto wspomnieć że rzeczywiście musi to być „klucz” do sukcesu terapii, ponieważ podobną metodę działania stosują zwykli lekarze ale u nich nazywa się to po prostu „wywiadem środowiskowym” a nie „diagnozą psychoduchową”. No ale idźmy dalej….
Autorka powołuje się na istnienie tzw. „pamięci komórkowej” która w pewnym miejscu naszego ciała ( oczywiście nieznanemu „tradycyjnej medycynie”) przechowuje wszelkie problemy i krzywdy jakich kiedyś doznaliśmy. Geochromoterapia wydobywa na światło dzienne (za pomocą światła dziennego) te problemy i je uzdrawia…
Ale to dopiero początek „poezji naukowej”. Swoistą zagadką jest bowiem istnienie „biofotonów” na które zgodnie z prawem rezonansu (??) oddziałują filtry Geocrom (oferowane przez geochromoterapeutów) .
Co to jest foton, mniej więcej wiemy (najogólniej: pewna ilość promieniowania elektromagnetycznego które dociera do nas min. ze słońca) ….. jednakże istnienie biofotonów pozostawało zagadką dla wszystkich zastępów fizyków aż do czasu, kiedy odkryli je geochromoterapeuci…
Autorka informuje nas, że biofotony emitowane są przez każdy żywy organizm, wydawałoby się zatem, ze mamy do czynienia z jakąś postacią promieniowania, ale… dowiadujemy się później, że biofotony są rodzajem języka komórek: magazynowane w DNA powiadamiają organizm o jego stanie i mechanizmach, jakich może użyć, by pozostać zdrowym . W tym miejscu kończy się logika normalnych ludzi a rozpoczyna się logika wyznawców medycyny alternatywnej. Jedynymi strukturami o których można powiedzieć, że są „magazynowane” w DNA, są geny. Jednak geny są po prostu niewielkimi fragmentami DNA, stąd do głowy mi nie przychodzi sposób, w jaki miałyby one być „emitowane” przez każdy żywy organizm!
(Poza tym DNA zachowuje się nawet wiele lat po śmierci, dlaczego zatem „biofotony” emituje tylko DNA żywych organizmów?)

Kończąc…Geochromoterapia to kolejne oszustwo. Osoby deklarujące się jako geochromoterapeuci stwarzają wokół siebie otoczkę profesjonalizmu i fachowości, co udaje im się dzięki używaniu terminologii naukowej. Nie trzeba jednak dodawać że ta terminologia, nie ma z nauką nic wspólnego. Nie zależy im na wydobyciu „złej energii” z naszych niematerialnych ciał astralnych, zależy im na wydobyciu pieniędzy z naszych portfeli.

Pamiętajmy zatem jedno: natura nie znosi kretynów! Każdy kto decyduje się na usługi medycynoalternatywno-terapeutów ma to, na co zasłużył!


poniedziałek, 14 stycznia 2008

Co to znaczy "czuć miętę"?

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, dlaczego po miętowej gumie do żucia lub po miętowym cukierku ; tic tac-u, menthos-ie itp.(niepotrzebne skreślić), wasze gardła są tak bardzo „wychłodzone”, że zwykła woda mineralna o temperaturze pokojowej sprawia wrażenie „lodowatej”? Cóż… jestem realistą i podejrzewam że takie myśli nigdy do głowy wam nie przyszły, niemniej jednak wiedzcie, że spożywany przez was MENTOL (który jest dodawany do cukierków, gum, maści, chusteczek, czy papierosów) posiada właściwości znieczulające i zmniejszające podrażnienie błon śluzowych. Żuta przez was guma częściowo znieczula większość nerwów w gardle , oprócz tych, które przekazują do mózgu informacje o chłodzie.

niedziela, 13 stycznia 2008

Powiada się często, że wyjątki potwierdzają regułę, ale to oczywiście nieprawda: prawdziwa reguła nie uznaje żadnych wyjątków. Jeśli na przykład zgodnie z regułą rzeki płyną z góry na dół, to wcale nie znaczy, że odkrycie rzeki płynącej ku górze – potwierdzałoby regułę- wręcz przeciwnie! Zresztą samo przysłowie, znane w wielu językach – wynika z nieporozumienia.
W łacińskim oryginale nie ma mowy o potwierdzaniu czegokolwiek, gdyż użyte w nim słowo probare oznacza : „sprawdzać”, „testować” i tylko czasem w językach pochodnych zmieniło swe znaczenie (franc. Prouver, ang. To prove – dowodzić, potwierdzać), czego Rzymianie z pewnością nie mogli przewidzieć. Wyjątki nie potwierdzają więc reguły, ale ją sprawdzają!

sobota, 12 stycznia 2008

Dzisiaj dostałem kilka maili z zapytaniem, jak to w końcu jest z tym homoseksualizmem- czy orientacja seksualna jest kwestią indywidualnego wyboru, czy też jest zakodowana w naszych genach?
Jak już zostało napisane- fakt posiadania określonych genów (w tym przypadku jakichś domniemanych "genów homoseksualizmu), nie przesądza wcale, że ich nosiciel będzie homoseksualistą!
Tutaj chciałbym poczynić uwagę ogólną odnoszącą się do wszystkich przypadków odnalezienia w naturze ludzkiej różnych cech i wzorców.
Otóż to, że ludzie mają genetyczne skłonności do jakiegoś zachowania, nie oznacza wcale że POWINNI zachowywać się w ten sposób. Już bowiem wiele lat temu Thomas Huxley wypowiedział słynne zdanie: "obserwuj naturę i postępuj odwrotnie!".
Oznacza to, że norm zachowania oraz praw nie można opierać na naturze. Pogląd taki ma swoje źródło u Davida Hume'a który jako pierwszy (jak się uważa), dowiódł że nie da się wywieść "powinien" z "jest".
A zatem: możesz MIEĆ "geny homoseksualizmu" ale to wcale nie oznacza, że możesz BYĆ homoseksualistą.




piątek, 11 stycznia 2008

Pewne cząstki, zwane neutrinami (które są mniejsze nawet od elektronów)- przechodzą przez kulę ziemską i nie napotykają żadnego oporu. Zupełnie tak, jakby niczego tam nie było.
To bowiem co wydaje się nam solidne i twarde, jest w rzeczywistości, w większości pustą przestrzenią.
Ale jeśli stałe rzeczy są w większości pustą przestrzenią, dlaczego nie postrzegamy ich jako pustej przestrzeni?Dlaczego diament wygląda na twardy i stały, zamiast na pokruszony i pełen dziur?
Odpowiedź tkwi w naszej własnej ewolucji. Otóż zarówno nasze organy zmysłowe, jak i pozostałe nasze członki, zostały ukształtowane przez dobór naturalny w niezliczonej liczbie pokoleń.
Możecie myśleć, że nasze zmysły zostały tak ukształtowane, aby dać nam "prawdziwy" obraz świata, czyli taki, jaki on "rzeczywiście" jest . Bezpieczniej jest jednak założyć, że zostały one ukształtowane tak, aby dać nam "użyteczny" obraz świata, aby pomóc nam przeżyć.
W takim razie to, co robią nasze zmysły, to pomoc naszym mózgom w konstruowaniu ( w symulowaniu) użytecznego modelu świata i to właśnie w tym modelu się poruszamy. Jest to rodzaj "wirtualnej rzeczywistości" - symulacji rzeczywistego świata.

czwartek, 10 stycznia 2008

Jest powszechnie wiadome, że w XVI , XVII i XVIII wieku - korzenie, pieprz i inne przyprawy znaczyły bardzo wiele dla Europejczyków. Nie jest jednak wiadome dlaczego właśnie te specyfiki cieszyły się takim zainteresowaniem. Otóż powodem były problemy z konserwowaniem żywności.
Lodówek oczywiście wtedy nie znano dlatego mięso było najpierw wędzone, potem peklowane a następnie przyprawiane i konserwowane tak, aby przetrwało jak najdłużej. Podczas gotowania mocno je przyprawiano , by zabić smak i zapach rozkładu. Dlatego, co zakrawa na paradoks, kuchnia krajów o ciepłym klimacie jest przeważnie bardziej "piekąca" (pikantna) niż tych, o chłodniejszym klimacie- po prostu więcej jest do ukrycia.
Przyprawy dawały także inną korzyść: zabijały lub osłabiały bakterie i wirusy rozwijające się w gnijącym mięsie.


środa, 9 stycznia 2008

Homoseksualizm a schizofrenia lewicy

Egalitaryzm jest w modzie. Wszyscy jesteśmy równi! Nie ma różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami, pomiędzy homoseksualistami a heteroseksualistami. Wszyscy mamy podobne predyspozycje do pracy we wszystkich zawodach. Takie oświadczenia pisane są zazwyczaj CZERWONYM kolorem….
Chciałbym zwrócić uwagę na pewną strategię argumentacji, która jest szczególnie często wykorzystywana przez lewą stronę naszej(i nie tylko) sceny politycznej.
Otóż ludzie o lewicowych poglądach, wypowiadając się na temat homoseksualizmu, uporczywie powołują się na „odkrycia genetyki” z których to wynika, że homoseksualizm jest przypadłością odpowiadającą 4-10% populacji ludzkiej z czego wnioskuje się, iż nie jest on kwestią indywidualnego wyboru. Można zatem powiedzieć, że opowiadają się oni za determinizmem biologicznym, lub mówiąc ściślej- za determinizmem genetycznym, czyli za przekonaniem, że posiadanie określonych genów jest warunkiem wystarczającym posiadania określonych cech.
Jednocześnie ignorują zupełnie fakt, że tzw. determinizm genetyczny wcale nie jest silniejszy od determinizmu środowiskowego ( gdzie rolę warunku wystarczającego pełni szeroko pojęte „środowisko dorastania”).
Zależności pomiędzy tymi dwoma „determinizmami” można następująco zobrazować: jeżeli Kowalski jest nosicielem genu „a” (i posiada dwie kopie tego genu w swoim organizmie) to Kowalski na pewno przekaże gen „a” swojemu potomstwu. W tym sensie, mamy do czynienia z determinizmem genetycznym. Jednakże to, czy w organizmach potomków Kowalskiego gen „a” zostanie „uruchomiony”, jest w dużym stopniu zależne od ich wychowania, diety, wykształcenia oraz innych genów- czyli od środowiska.
Warto jednak zwrócić uwagę na swoistą sprzeczność w poglądach lewicy. Bowiem z jednej strony stara się ona przekonać społeczeństwo, że homoseksualizm jest zjawiskiem nieuchronnym, zakodowanym w naszych genach, a z drugiej strony , pomniejsza znaczenie dowodów świadczących o tym, że dziedziczność ma ważny wpływ na różnice między płciami, na związek między genami a inteligencją, agresją czy choćby podatnością na sugestię.
Wygląda zatem na to, że genetycy nie mylą się w sprawie homoseksualizmu, mylą się natomiast w sprawie różnic pomiędzy kobietą a mężczyzną…
Wydaje mi się, że rozumowanie ludzi lewicy jest iście groteskowe i świadczy o lukach w edukacji lub o szczególnym przypadku schizofrenii , a najpewniej: o jednym i drugim .

Ile gatunków organizmów istniało, odkąd powstało życie na naszej planecie? Nikt tego nie wie. Szacuje się, że było ich ok. 30 miliardów, jednakże mówi się nawet o 4 bilionach. Jakkolwiek duża jest prawdziwa liczba, 99,9 procent wszystkich gatunków już nie istnieje. W pierwszym przybliżeniu można powiedzieć, że wszystkie gatunki na Ziemi wymarły.


poniedziałek, 7 stycznia 2008

Dlaczego tylko człowiek wymyślił koło?

Dlaczego spośród tylu milionów rozmaitych gatunków, tylko człowiek wymyślił tak przydatne urządzenie, jakim jest koło ? Jest to jedno z najczęstszych pytań stawianych przez przeciwników teorii ewolucji.
Otóż, po głębszym zastanowieniu odpowiedź przychodzi sama- koło wprawdzie jest wspaniałym i użytecznym wynalazkiem, ale tylko tam, gdzie istnieją drogi, gładkie ulice lub choćby ścieżki. W warunkach naturalnych jest zbyteczne. Bowiem kiedy powierzchnia jest nierówna i wyboista, lepszym rozwiązaniem są gąsienice lub członowane odnóża- a te rozwiązania istnieją od dawna w świecie zwierząt.
Warto także wspomnieć, że niektóre kultury (Aztekowie, Majowie, Inkowie) - także nie znały koła (mimo że niektóre z tych plemion posiadały dobre drogi po których żwawo poruszali się gońcy. Odległość od nadawcy do adresata, przez gońców była mierzona ilością potrzebnych liści koki...)




niedziela, 6 stycznia 2008

Dzięki pomiarom przy użyciu systemu GPS wiemy, że Europa i Ameryka Północna oddalają się od siebie mniej więcej z taką samą prędkością, z jaką rosną paznokcie- około dwóch metrów w ciągu ludzkiego życia. Nie dostrzegamy tych i tym podobnych zmian tylko dlatego, że za krótko żyjemy, lecz to, co obecnie widzimy, to tylko migawka, ukazująca kształt kontynentów w ciągu zaledwie jednej dziesiątej procenta historii Ziemi.

czwartek, 3 stycznia 2008

In vitro

W ostatnich dniach na topie jest kwestia finansowania zabiegów leczenia niepłodności metodą In vitro . Pani Wanda Nowicka, słynna w Polsce i w Europie obrończyni praw uciśnionych i ciemiężonych mniejszości, na swoim blogu (http://nowicka-wanda.blog.onet.pl/) wypowiedziała się w tej kwestii.
Uważa ona, że zabiegi In vitro powinny być finansowane przez rząd, gdyż taki jest jego obowiązek. Najbardziej jednak dostaje się Kościołowi Katolickiemu, który to jej zdaniem zachowuje się wręcz niemoralnie pozbawiając ludzi szansy posiadania potomstwa i to z powodów „wyłącznie doktrynalnych”.

Otóż, delikatnie mówiąc, nie zgadzam się z panią Nowicką i to z kilku powodów:


Po pierwsze
- nie uważam że leczenie bezpłodności (ani czegokolwiek innego) jest obowiązkiem rządu. Rząd jest tworem powołanym do obrony narodu przed wrogiem zewnętrznym, obrony każdego przed przemocą ze strony współobywateli oraz do rozstrzygania sporów i ustalania norm które będziemy stosować.
A zatem dopóki rząd nie bierze na siebie ciężaru wykarmienia wszystkich obywateli, dopóty można mu darować zaniedbania w leczeniu bezpłodności.


Po drugie
- metoda In vitro jest metodą mało skuteczną. Jej efektywność oscyluje wokół 30%. A zatem pomyślmy…. Pani Nowicka wraz z wszystkimi federacjami ds. planowania rodziny straszą, że w Polsce istnieje 1,5 mln kobiet, których jedyną nadzieją na potomstwo jest In vitro. Załóżmy, że mężczyźni w Polsce nie mają żadnych problemów z płodnością (co jest naturalnie nieprawdą). Mamy zatem 1,5 mln. par, które decydują się na zapłodnienie metodą In vitro….
Koszt takiego przedsięwzięcia to jakieś 10.000 zł. (oczywiście gdyby In vitro było finansowane prze „rząd” to usługa ta kosztowałaby 15.000 zł, ale i to pomijam).
Teraz, pozostaje nam tylko pomnożyć ilość chętnych przez cenę zabiegu. Otóż zapłacilibyśmy za to bagatela : 1.5000000000 zł. z czego statystycznie rzecz biorąc, tylko jedna trzecia par została by obdarzona potomstwem, a zatem rozczarowane milion par znów ustawiłoby się w kolejce.
Zupełnie pomijam tutaj pewną drażliwa sprawę…. Taką mianowicie, że być może niemożliwość posiadania potomstwa jest cechą dziedziczną, która zostanie przekazana dzieciom spłodzonym w probówkach które następnie ustawią się w przyszłości w kolejce pragnąc mieć potomstwo….


Po trzecie
– w kategoriach żartu można potraktować sformułowanie, jakiego użyła pani Nowicka atakując Kościół Katolicki. Pisze ona bowiem, że „Nieludzkie jest podejście Kościoła do prokreacji, gdy jednych Kościół za wszelką cenę zmusza do rodzenia, i innych próbuje pozbawić tej możliwości, i to wyłącznie z powodów doktrynalnych”. Na miłość Boską! Z jakich powodów może Kościół zmuszać do czegokolwiek jeśli nie z powodów właśnie DOKTRYNALNYCH ?! Kościół nie jest przecież autorytetem (w przeciwieństwie do pani Nowickiej) ani w dziedzinie medycyny ani nawet etyki! Zadanie Kościoła polega między innymi na badaniu zgodności ludzkiego działania z Ewangelią a więc ograniczone jest tylko do płaszczyzny doktrynalnej!


Czas pokaże, czy In vitro będzie finansowane przez „państwo” . Koszty będą ogromne. Może dlatego czytając doniesienia o poczynaniach nowej minister zdrowia, wypełniałem na Onet.pl ankietę, w której pytano mnie o to, czy jestem za podniesieniem „składki zdrowotnej” (żadna składka- to najzwyklejszy w świecie podatek) o 1%.....

Kończąc, życzę wszystkim „w każdym kątku po dzieciątku, a w pościeli troje”!



Jeszcze słów kilka....

Mój wczorajszy wpis wzbudził bardzo duże kontrowersje (szczególnie na forum Frondy). Niektórzy odsądzali mnie od czci i wiary twierdząc, że zakład Pascala jest bardzo użytecznym instrumentem w walce z ateizmem no i w związku z tym- jest on niepodważalny i logiczny.
Cóż, naprawdę bardzo bym chciał żeby Pascal się nie mylił, ale w tej konkretnej sytuacji, muszę opierać się na paremii łacińskiej: amicus Plato, sed magis amica veritas (miłuję Paltona, lecz milsza mi jest prawda)

środa, 2 stycznia 2008

Dlaczego Pascal się mylił?

W różnych sporach i utarczkach ateistów z teistami, ci ostatni często powołują się na tzw. zakład Pascala.
Zakład Pascala można streścić następująco: lepiej jest wierzyć w Boga, ponieważ mamy nieskończenie wiele do zyskania, zaś relatywnie mało (jeśli cokolwiek) do stracenia . Bowiem jeśli wierzymy i Bóg jest to wygrywamy szczęście wieczne, jeśli wierzymy a Jego nie ma, to naszą stratą są (tylko) wszystkie te wyrzeczenia jakich dokonywaliśmy w imię wiary. Z drugiej zaś strony, jeśli nie wierzymy, i Bóg jest, to czeka nas kara wiecznego potępienia, a jeśli nie wierzymy i Boga nie ma, to osiągamy jedynie wątpliwe korzyści związane z życiem takim „jakby Boga nie było”.
Oczywiście tak rozumiany zakład Pascala nigdy nie był traktowany jako dowód na „istnienie” Boga. Miał on raczej przekonać ludzi wahających się do przejścia na stronę teizmu.
Jednak Pascal, konstruując swój dowód, pomylił się w kilku miejscach. Chciałbym tu wziąć na warsztat jedną, najbardziej (jak dla mnie) uderzającą pomyłkę.
Ale zanim zabiorę się do krytyki, oddaję głos samemu Pascalowi:

Bóg jest albo Go nie ma. Ale na którą stronę się przechylimy? Rozum nie może tu nic określić: nieskończony chaos oddziela nas. Na krańcu tego nieskończonego oddalenia rozgrywa się partia, w której wypadnie orzeł lub reszka. Na co stawiacie?
(…)
Zważmy zysk i stratę, zakładając się, że Bóg jest. Rozpatrzmy te dwa przypadki: jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko, jeśli przegrasz, nie stracisz nic. Zakładaj się tedy, że jest bez wahania.

A teraz….. pomyślmy…..Bóg jest albo Boga nie ma, tertium non datur – co wynika z prawa wyłączonego środka. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Wątpliwości budzą się jednak, gdy Pascal obrazowo przedstawia swój zakład jako grę „orzeł czy reszka” i przypisuje określone prawdopodobieństwo istnieniu oraz nieistnieniu Boga.
Kiedy rzucamy monetę, prawdopodobieństwo wyrzucenia orła jest równe prawdopodobieństwu wyrzucenia reszki i wynosi 0,5 . Czy jednak prawdopodobieństwo istnienia lub nieistnienia Boga także wynosi 0,5 ? Nie!
Aby to uzasadnić, posłużę się przykładem : Stojąc przed kolekturą lotto mamy dylemat: grać czy nie grać. Ale oto z pobliskiego głośnika dochodzi do nas głos: „ Grając w toto-lotka wygrasz albo przegrasz, a zatem prawdopodobieństwo twojej wygranej wynosi 0,5 ! Więc graj śmiało, bez wahania! „
Wiemy jednak choćby z doświadczenia, że nie jest tak, że co drugi los wygrywa w toto-lotka! Gdybym założył, że prawdopodobieństwo wygranej na loterii wynosi 0,5, to byłoby to czysto subiektywne pojmowanie prawdopodobieństwa. Bowiem obiektywne prawdopodobieństwo wygranej na loterii jest dużo, dużo niższe ( wypełnienie kuponu polega na skreśleniu 6 spośród 49 cyfr, czyli na wybraniu 6-elementowej kombinacji ze zbioru 49 elementowego co daje nam równe 13 983 816 możliwości).

Podobnie postąpił Pascal: ze skądinąd uzasadnionego twierdzenia, że Bóg jest albo Go nie ma wyciągnął nieuprawniony wniosek, że prawdopodobieństwo istnienia Boga wynosi 0,5 co w konsekwencji utorowało mu drogę do wykazania słuszności wiary w Jego istnienie.
Możemy stworzyć więcej dylematów obarczonych takim samym, jak w zakładzie Pascala błędem. Oto problem jaki mi teraz przyszedł do głowy: nazwę go „dylematem meteorytu”. Wiemy, że Ziemia jest bombardowana meteorytami, jednak tylko nieliczne dosięgają powierzchni Ziemi. Czyżby nieliczne? Przecież w twój dom zaraz może uderzyć meteoryt! Nie wierzysz? Meteoryt uderzy w twój dom, albo nie uderzy, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wynosi przecież 0,5! Masz przed sobą życie, albo śmierć! Uciekaj zatem bez wahania!


Oczywiście zastrzeżeń pod adresem „zakładu Pascala” jest znacznie więcej. Moim zdaniem najtrafniejsze z nich pochodzi od Williama Jamesa , który powiedział kiedyś, że gdyby był na miejscu Boga, to odczuwałby wielka rozkosz nie pozwalając iść do nieba tym wszystkim, którzy wierzyliby w Niego, opierając się na strategii oferowanej przez zakład Pascala….