sobota, 27 października 2007

Kreacjonizm vs Darwinizm

Tekst ten został napisany w ubiegłym roku, ale ponieważ pasuje do poruszanych ostatnio przeze mnie tematów, toteż postanowiłem go zamieścić...

W listopadzie przypada 147 rocznica wydania przez Karola Darwina jego najpopularniejszego dzieła: „O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego”. O tym, jak wielkie wywołało ono zamieszanie najlepiej świadczy dyskusja , która odbyła się w 1860 r. - pomiędzy biskupem S. Wilberforcem – zagorzałym antydarwinistą a Thomasem Huxleyem- wielkim propagatorem teorii ewolucji znanym jako „buldożer Darwina”. Wilberforce złośliwie zapytał Huxleya, czy małpa była jego przodkiem ze strony dziadka czy też ze strony babki, co Huxley skwitował stwierdzeniem, iż woli mieć za przodka małpę, niż człowieka „obdarzonego wielkimi zdolnościami i wpływami, który jednakowoż wykorzystuje te przymioty do ośmieszania poważnej dyskusji naukowej”.
Myślę że po niedawnym wystąpieniu jednego z naszych eurodeputowanych oraz po wypowiedziach wiceministra edukacji, słowa Huxleya zyskują na aktualności….
Przyjrzyjmy się zatem co jest przedmiotem sporu między kreacjonizmem a ewolucjonizmem.
Jedną z właściwości materii organicznej, która chyba najbardziej rzuca się w oczy i która żąda wyjaśnienia i uzasadnienia, jest jej niewyobrażalna wręcz komplikacja i różnorodność. To właśnie kontemplacja tych cech przyrody rodzi w nas olbrzymie i nieodparte wrażenie celowości świata, który postrzegamy jako nieustannie urzeczywistniający się Boży projekt, czy też zamysł.
Nic zatem dziwnego że teoria ewolucji, rozumiana jako bezrozumny i automatyczny proces, którego efektem jesteśmy my sami- budzi ogromny opór pośród religijnych fundamentalistów uważających Biblię za podręcznik do fizyki chemii oraz biologii.
Czy jednak to się nam podoba, czy nie- teoria ewolucji jest faktem. Zaś podstawowe mechanizmy składające się na trzon tej teorii (tj. losowe zmiany materiału genetycznego przekazywanego przez rodziców potomstwu oraz selekcja naturalna- czyli zachowywanie zmian sprzyjających i odrzucanie zmian niesprzyjających ) są w stanie wytłumaczyć nie tylko powstanie człowieka, ale także powstanie w człowieku złudzenia celowości natury.
Teoria ewolucji jest powszechnie akceptowana przez cały świat naukowy. Żaden poważny naukowiec nie neguje dziś faktu, że przodkami ludzi były małpy , a przodkami małp inne organizmy ( rzeczjasna, przodkami współcześnie żyjących zwierząt nie są żadne inne współcześnie żyjące zwierzęta!). Natomiast, i to należy podkreślić: istnieją spory wśród naukowców co do przebiegu i charakteru ewolucji. Wciąż bowiem nie wiadomo, czy ewolucja miała charakter ciągły- jak twierdzą tzw. gradualiści, czy raczej skokowy- jak chcieliby tzw. punktualiści. Interesującym problemem mieszczącym się w ramach teorii ewolucji jest zagadnienie progresywności ewolucji: czy , a jeśli tak to dlaczego rośnie komplikacja organizmów. Zagadnienia te przedstawia się jednak jako argumenty podważające słuszność darwinizmu co jest głębokim nieporozumieniem, gdyż teoria ewolucji jak każda naukowa teoria opisująca prawa przyrody, stanowi pewien przybliżony model, a model ten jest ze swej natury otwarty na udoskonalającą go krytykę.
Często jednak zadawane jest pytanie: skoro ewolucja jest faktem, to dlaczego nie da się jej zaobserwować, dlaczego zasadnicza budowa zwierząt pozostaje wciąż taka sama i dlaczego architektura nas samych nie ulega przebudowie? Wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie jest prosta a dostarcza nam jej rzut oka na historię życia, trwającą już od ok. 4 mld. lat. Spróbuję przedstawić ją tutaj w formie porównania: Rozłóżmy szeroko ramiona, wyobraźmy sobie, że historia życia rozpoczyna się na czubku palca lewej ręki, zaś współcześnie żyjące organizmy znajdują się na czubku palca prawej ręki. I pomyślmy: na całym odcinku rozpoczynającym się od palca naszej lewej ręki, poprzez oś naszego ciała aż do miejsca położonego dobrze za prawym naszym barkiem- życie składać się będzie jedynie z bakterii. Wielokomórkowe bezkręgowce zaczną się gdzieś w okolicy naszego prawego łokcia. Dinozaury pojawią się w połowie prawej dłoni, a wymrą przy ostatnim stawie środkowego palca . Całe zaś dzieje naszego gatunku mogą się zmieścić na czubku paznokcia…
Czego dowodzi to porównanie, tak chętnie przywoływane przez R. Dawkinsa- słynnego brytyjskiego ewolucjonisty? Przynajmniej jednego: tego że ewolucja postępuje w bardzo powolnym tępie, do którego nie może się przyzwyczaić człowiek mierzący czas godzinami, latami czy nawet tysiącleciami. Wniosek jest zatem taki, że moglibyśmy obserwować ewolucję organizmów ,gdyby przeciętny człowiek żył ponad milion lat.
Jak zatem mamy reagować, kiedy z naszych szkół próbuje się wyrzucić teorię, która jest jedną z najlepiej uzasadnionych teorii jakie kiedykolwiek zaproponowano , by wyjaśnić zjawiska przyrodnicze?
Jak mamy reagować, kiedy w zamian za rzetelne wyjaśnienie całej różnorodności i wszystkich własności istot żywych , próbuje się nam wtłoczyć religijny fundamentalizm?
Otóż najlepszym rozwiązaniem jest wytknięcie wszystkich błędów tkwiących w pseudonaukowym kreacjonizmie, najlepiej takich, które burzą jego fundamenty.
Jednym z takich błędów jest sposób interpretacji Biblii. Religijni fundamentaliści powinni zastanowić się nad słowami św. Augustyna który uważał że: „ w sprawach ziemi, słońca, gwiazd , zwierząt i skał- nawet niechrześcijanie mogą dysponować poznaniem prawdziwszym niż chrześcijanie”. Św. Augustyn jest także autorem pewnej zasady której powinno się przestrzegać interpretując Pismo Święte. Zasada ta mówi, że w przypadku, gdy interpretacja Biblii jest sprzeczna z doświadczeniem (dziś zapewne powiedziałby „sprzeczna z nauką”), to należy wnioskować, że to interpretujący źle zrozumiał tekst a sprzeczność jest wynikiem „raczej jego ignorancji niż zawartości treściowej tekstu”.
Postępowanie nie zgodne z tą zasadą groziłoby, jak twierdzi Augustyn „ośmieszeniem Prawd zawartych w Księgach Świętych”.
Jest wreszcie pewna niekonsekwencja drzemiąca w samym kreacjonizmie. Bowiem jego niektóre nurty zwłaszcza te idące z duchem czasu, przebrane w szaty nauki, uznają w pewnej mierze teorię ewolucji. Dokładnie mówiąc, uznają tę część darwinizmu, która nie dotyczy człowieka. Twierdzą oni, że organizmy mogły ewoluować, ale sam człowiek powstał w wyniku jakiejś nadprzyrodzonej interwencji „z zewnątrz”.
Wydaje się to pozornie całkiem spójne. Ale czy takie jest w rzeczywistości? Przyjrzyjmy się temu bliżej…
Kreacjonista uważa, że powstanie człowieka było czymś nadzwyczajnym w przyrodzie, twierdzi że człowiek nie może pochodzić od małpy, ponieważ jego rozumność i duchowość świadczą o istnieniu jakiejś innej- duchowej rzeczywistości za sprawą której pojawiliśmy się na ziemi. Dla naszych potrzeb, przyjmijmy że Kreacjonista ma rację, i spójrzmy do czego nas to zaprowadzi….
Przyjmujemy zatem, że człowiek jest rzeczywiście jakimś wyjątkowym tworem, nie posiadającym przodków, ale stworzonym bezpośrednio przez Stwórcę, posiadającym duszę nieśmiertelną umożliwiającą mu wykonywanie aktów religijnych.
Ale …. Jak wiadomo, w grobach neandertalczyków- (małp człekokształtnych, które według paradygmatu darwinowskiego są naszymi przodkami) znaleziono różne ozdoby oraz przedmioty codziennego użytku, a także żywność. Obecność tych rzeczy w mogiłach , a także sam fakt grzebania zmarłych, świadczy o tym, że te „bezduszne” małpoludy posiadały coś na kształt religii i wierzyły w istnienie życia pozagrobowego(bo po co nieboszczykowi jedzenie?). Pytam zatem kreacjonistów: czy ta prymitywna forma religii u neandertalczyków jest konsekwencją procesu ewolucji materii, czy też została ona im wszczepiona przez samego Boga. Innymi słowy: czy pochodzi ona od Boga czy od świata? Jeżeli bowiem pochodzi ona od Boga to znaczy, że nie byliśmy jedynymi istotami religijnymi. Jeżeli zaś jest ona konsekwencją ewolucji materii, to może dalszym jej etapem są dzisiejsze postacie religii?
Jakkolwiek by się nie próbowało odpowiedzieć na to pytanie, należy pokornie przyznać, że teza o nadzwyczajnej wyjątkowości człowieka przeczy faktom.
Kreacjonizm jest zwykłą próbą naginania faktów dla celów religijnych lub politycznych.
Jednakże jego głównym grzechem jest to, że bierze się z ignorancji i to zarówno naukowej jak i religijnej. Może zatem kreacjoniści przestaną zapychać Bogiem dziury w swojej wiedzy, przestaną ośmieszać prawdy zawarte w „Księgach Świętych” i wezmą się do rzetelnych studiów. Wtedy przekonają się, że dla wyjaśnienia istnienia i właściwości organizmów żywych , wcale nie trzeba powoływać się na istnienie rozumnego Stwórcy. Co nie oznacza jednak, że rozumny Stwórca nie istnieje.

czwartek, 25 października 2007

Argument koronny

Niedawno, na rynku wydawniczym ukazała się książka pt „ Kłamstwo ewolucji” .
Wraz z tą książką odżyły niespełnione dotychczas marzenia wszystkich, dla których teoria ta jest fałszem (mam tu na myśli kreacjonistów, katastrofistów, zwolenników spiskowej teorii dziejów oraz zwykłych malkontentów).
Nie będę podejmował się tutaj szczegółowej krytyki tez głoszonych w tej książce ponieważ na rynku wydawniczym mamy wystarczająca liczbę publikacji których lektura z pewnością usunie nasz nadmierny sceptycyzm (tak swoją drogą, to sceptycyzm jest jedną z najbardziej pożądanych zalet każdego naukowca. Stojąc przed jakąkolwiek teorią naukową powinien on od początku szukać jej słabych punktów i próbować ją obalić).
Chciałbym tylko przywołać bardzo (może nawet skrajnie) praktyczny argument przemawiający za teorią ewolucji. Jego praktyczność ma przemówić zwłaszcza do tych czytelników, którzy chcą mieć jakiś pogląd na teorię ewolucji, lecz nauki przyrodnicze czy choćby filozofia nauki to dziedziny ludzkiej działalności które są dla nich zakryte „zasłona niewiedzy”.
Otóż wyobraźmy sobie świat w jakim żyją dzisiejszy naukowcy. Jest on pełen rozmaitych tytułów naukowych, odznaczeń, medali, grantów, nagród i stypendiów.
W świecie tym istnieje pewna hierarchia. Aby nie komplikować sytuacji przyjmijmy że na szczycie tej hierarchii znajdują się profesorowie, w środku doktorzy (w Polsce istnieje dodatkowo habilitacja) a poniżej doktoranci. Marzeniem profesora jest bycie najlepszym, najbardziej znanym specjalista w danej dziedzinie. Marzeniem doktora jest uzyskanie profesury, marzeniem zaś doktoranta jest uzyskanie doktoratu.
Tym ogniwem, który scala wszystkie te stopnie i tytuły jest wielkie, nigdy nieugaszone pragnienie odkrycia czegoś nowego. Ucieleśnieniem tego pragnienia są słynne postacie takie jak Darwin czy Einstein – oni (niczym katoliccy święci) dokonali czegoś, co zrewolucjonizowało dotychczasowy sposób myślenia i wpisali się na stałe w historię myśli ludzkiej. Tak właśnie wygląda „świat nauki”- lub trafniej: „ świat naukowców”.
A teraz wyobraźmy sobie, że w tym świecie mieszka sobie teoria, która nie dość że bardzo denerwuje wszystkich ludzi, to jeszcze dodatkowo (jeśli wierzyć pogłoskom), jest…….fałszywa!
Jedyną rzeczą jaką w takim razie trzeba zrobić jest wykazanie błędności tej teorii i po kłopocie! A wtedy oczy całego świata naukowców, całego świata intelektualistów i całej opinii publicznej będą zwrócone w kierunku tego, któremu udało się obalić „mit ewolucji. Widzimy, że pokusa jest nieodparta…..
A obalenie teorii ewolucji nie jest aż tak trudne jak się powszechnie sądzi….. Wystarczy bowiem np. wykopać skamieniałości jakiegokolwiek ssaka który żył jakieś 400 milionów lat temu ( w czasie w którym, jak się dziś uważa - powstawały ryby i płazy).
A teraz wyciągnijmy jakiś wniosek z przeprowadzonego eksperymentu myślowego. Czy gdyby rzeczywiście dowody przeczące teorii ewolucji były tak oczywiste, teoria ta byłaby w stanie przetrwać w świecie naukowców (pełnym rozmaitych, żerujących na niej drapieżników) dłuższy czas?

poniedziałek, 22 października 2007

Kontrowersje wokół ewolucji

Jeden z tygodników którego nie mam ochoty reklamować zamieścił niedawno artykuł, podający w wątpliwość teorię ewolucji. Autor artykułu twierdzi, że nie musi „wierzyć” w teorię ewolucji ponieważ jest to „tylko teoria” a nie fakt.
Tu chciałbym zamieścić pewne sprostowanie. Jeżeli ktoś mówi o teorii ewolucji, iż jest to „tylko teoria”, to tym samym pokazuje, że nie wie nic o nauce. W nauce bowiem słowo „teoria” jest określeniem nobilitującym. Teoria służy właściwemu porządkowaniu faktów. Stąd, nie mamy do czynienia np. z „faktem kwantów”- tylko z „teorią kwantów”. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że w nauce teorie są ważniejsze od faktów! Kiedyś zapytano Einsteina, co się stanie, jeśli jego teoria nie zostanie potwierdzona przez obserwacyjne fakty…. Na co ten wzruszył ramionami i odpowiedział krótko: „tym gorzej dla faktów”.
Często słowo „ ewolucja” bywa rozumiane w dwóch znaczeniach- jako historia i jako mechanizm.
W pierwszym znaczeniu ewolucję traktuje się jako historię naturalną, historię życia. W tym znaczeniu ewolucja jest takim samym faktem jak wszystko co wiemy w nauce.
Skamieniałości dobitnie mówią nam o tym, że świat był kiedyś inny, i że zamieszkiwały go inne stworzenia.
Niepodważalnym faktem jest, że człowiek nie pojawił się na ziemi w sposób nagły. Człowiek miał swoich przodków, ci zaś mieli swoich przodków itd…. Rozumowanie takie prowadzi nas do niezmiernie bogatej różnorodności biologicznej minionych epok.
Z kolei w drugim znaczeniu, używa się terminu ewolucja dla oznaczenia szczegółowego mechanizmu zmienności biologicznej. W tym właśnie znaczeniu ewolucja jest teorią- czyli dobrze zdefiniowanym, spójnym zbiorem twierdzeń, które tłumaczą zmiany ewolucyjne.
Ewolucja jest zatem zarazem faktem i teorią. Jest faktem, że ewolucyjne zmiany miały miejsce w historii naturalnej. Ewolucja jest także teorią, która tłumaczy mechanizmy tych zmian.
Oczywiście ewolucja stwarza także bardzo ciekawe i intrygujące problemy. Oto jeden z nich:
Gdyby wykopano wszystkie szczątki organizmów jakie kiedykolwiek żyły na ziemi ( co jest niemożliwe, ponieważ część organizmów została zjedzona i strawiona, część została zniszczona a część nie pozostawia po sobie nawet szczątków), wówczas takie pojęcia jak pies, kot, wróbel, szympans, czy człowiek straciłyby swoją ostrość. Fakt, iż ewolucja polega na stopniowej kumulacji drobnych (często niedostrzegalnych) zmian sprawia, iż np. granica pomiędzy dwoma gatunkami byłaby czymś czysto umownym.
Jedną z konsekwencji darwinowskiego gradualizmu jest to, iż pojęcie gatunku traci swój absolutny charakter. Wierzymy, że Bóg stał się człowiekiem jednak czym jest człowiek jeśli nie pojęciem umownym?

sobota, 20 października 2007

Największa katastrofa od czasów zagłady dinozaurów! Schwarzeneger sprawił, że :matki, ojcowie, mężowie i żony- nie istnieją!

Dzisiejsza „Rzeczpospolita” donosi, że „ Arnold Schwarzenegger podpisał szkolne prawo antydyskryminacyjne na podstawie którego, z podręczników szkolnych znikną słowa takie jak „mama”, „tata”, „mąż” czy „ żona”.
Wydaje mi się, że ten bez wątpienia idiotyczny pomysł gubernatora Kalifornii powinien skłonić do zastanowienia się, jakie są dopuszczalne granice ingerencji państwa w sprawy obywateli, czyli mówiąc prościej: jak daleko może wchodzić państwo buciorami w nasze życie?
Odpowiedź na to pytanie jest dość istotna, gdyż od niej uzależniona jest cała przyszłość cywilizacji zachodnioeuropejskiej.
Huxley pisał kiedyś: „ cywilizacja to nic innego, jak szereg konwencji; być cywilizowanym to tyle, co respektować te konwencje, podtrzymywać przejawy kultury, dobrobytu i dobrych manier. Im powszechniej, im skuteczniej podtrzymuje się owe przejawy- tym lepsza cywilizacja. Cywilizacja ignorująca te przejawy, przestałaby istnieć. Uwolnieni od konieczności zachowywania pozorów ludzie w większości popadli by w barbarzyństwo”.
Język jest właśnie jednym z przejawów cywilizacji- ktokolwiek przy nim majstruje- musi liczyć się z poważnymi konsekwencjami!

Tak na marginesie: wiecie co to jest wielbłąd? Otóż jest to koń zaprojektowany przez organ centralny. Ciekawe jak będzie wyglądał język zaprojektowany przez organ centralny……
( przykładem chyba najbardziej politycznie poprawnego języka jest język matematyki. Okazuje się jednak, że nawet w nim niektóre feminizujące yntelektualistki dostrzegły przejaw dyskryminacji- np. dopatrując się w słynnej liczbie π cech męskich….)

czwartek, 18 października 2007

Nobel czy bubel?

W telewizji, Internecie, radiu i prasie aż huczy nieraz od złowrogich proroctw, przepowiedni i wróżb wypowiadanych przez dziwnie wyglądających i jeszcze dziwniej zachowujących się ludzi nazywanych powszechnie „ekologami”.

Sztandarowym, poruszanym przez nich tematem jest tzw. Problem dziury ozonowej.

Należy zaznaczyć na wstępie, iż „ problem dziury ozonowej” owszem istnieje, ale jedynie w mózgach ludzi czerpiących profity z tytułu „walki” z dziurą ozonową!

Jasno trzeba sobie to powiedzieć: Istnienie dziury ozonowej nie ma z działalnością przemysłową nic wspólnego.

W stratosferze (jakieś 30-40 km nad naszymi głowami) zalega cienka warstwa ozonu- rzadkiej, bo trzyatomowej odmiany tlenu. Dobroczynny wpływ tej warstwy na nasze (i nie tylko) samopoczucie polega na tym, iż działa ona jak tarcza zatrzymując docierające do naszej planety, zabójcze promieniowanie UV. Ozon jednak ma swojego śmiertelnego wroga- chlor, który chętnie wchodzi z ozonem w reakcje przekształcając go w „zwykły” tlen.

Według powszechnej opinii, przeciętny Kowalski używając na co dzień : samochodu, lodówki, zamrażarki, czy też zwykłego dezodorantu, pośrednio przyczynia się do niszczenia tej warstwy, gdyż urządzenia te zawierają pewne substancje, zwane freonami które to z kolei zawierają śmiertelny dla ozonu- chlor.

Najlepiej by było zatem, gdyby światowa produkcja freonu została ograniczona, lub też całkowicie wstrzymana, co rzeczywiście zostało wprowadzone w życie w 1988r. w Montrealu zgodnie z postanowieniami tamtejszego protokołu.

Jednak, jak to zwykle bywa, prawda jest nieco bardziej skomplikowana. Okazuje się bowiem, że jeszcze przed wprowadzeniem ograniczeń- światowa gospodarka wytwarzała rocznie 750 tysięcy ton czystego chloru. Ilość ta robi wrażenie, jednak gdy ją porównamy z 36 milionami ton chloru wypuszczanymi rocznie do atmosfery przez wszystkie wulkany razem wzięte, lub z 600 milionami ton chloru które dostają się do atmosfery w wyniku spalania lasów i parowania oceanów, wówczas okaże się że udział człowieka w niszczeniu warstwy ozonowej nie przekracza nawet jednego promila.

Oczywiście na dziurze ozonowej da się zarobić o czym wiedzą doskonale wielkie koncerny chemiczne. Wszelkie znane dotychczas substytuty freonów są od nich ponad dziesięciokrotnie droższe, wiec opłaca się dofinansować kilka krzykliwych osób dopominających się o ochronę środowiska….. a niektóre z tych osób zostają nawet uhonorowane Pokojową Nagroda Nobla

Na koniec, warto dodać, że każde przemieszczenie się o 1500 km na południe wiąże się z podwojeniem natężenia promieniowania UV. Podobnie, każde 50 m. w górę oznacza wzrost natężenia tegoż promieniowania o 1 %. Ale… zaraz zaraz….przecież lubimy wycieczki do krajów południowych, lubimy także wyprawy w góry…. i jakoś fakt że wystawiamy się na działanie śmiertelnych promieni nie robi na nas specjalnego wrażenia!

piątek, 5 października 2007

„Bóg urojony”, czy „urojenia o Bogu” ?

Jak czytać „ Boga urojonego” aby nie stracić wiary? , albo : Jak nie stracić wiary po przeczytaniu „Boga urojonego”. Takie pytania zadają sobie pewnie wszyscy, którzy zetknęli się z najnowszą książką Ryszarda Dawkinsa- znanego brytyjskiego biologa ewolucjonisty. Autor wyraża w niej przekonanie, że Bóg nie istnieje i jest tylko natrętnym, szkodliwym urojeniem , wiara w Boga, to niczym nieuzasadniony, irracjonalny proces nie- myślenia, natomiast religia to tylko zwykły zabobon nie posiadający żadnych racjonalnych podstaw i który wpędza ludzkość w obłęd wojen religijnych, nietolerancji i terroryzmu. Dawkins chlubi się ze swojego ateizmu i uzasadnia go faktem iż wszelkie zjawiska oraz fakty kojarzone dotychczas z takimi czy innymi przejawami transcendencji w świecie, jesteśmy dziś w stanie uzasadnić racjonalnie- to znaczy- przy pomocy nauki. I tak, czytelnik dowiaduje się, że nauka dziś jest w stanie wskazać naturalne przyczyny : religii jako takiej, moralności, powstania życia a nawet doświadczeń mistycznych. Co więcej, wszystkie nadprzyrodzone zjawiska, które zwykło się określać mianem cudów, okazują się być jedynie pewnymi mało prawdopodobnymi wydarzeniami, które w szerszej perspektywie czasowej są nie tylko prawdopodobne, ale są wręcz nieuniknione. Dawkins we wstępie do książki, wyraża nadzieję, że każdy człowiek wierzący, po jej przeczytaniu- stanie się ateistą, i trzeba przyznać iż robi wszystko co w jego mocy, aby taki skutek osiągnąć. Deklarując bowiem otwartą wrogość względem religii, w szyderczym tonie charakteryzuje ją w sposób bardzo wybiórczy : prezentując patologię jako normę, skrajność jako centrum a ekscentryków jako główny nurt.

Wróćmy teraz do poruszonego na wstępie problemu- jak przeczytać tą książkę, tak ciekawą, tak pięknie napisaną, tak bardzo przekonywującą i tak bardzo logiczną, i… zachować wiarę? Otóż proponuję dwie równie skuteczne metody: intelektualnie nieuczciwą oraz intelektualnie uczciwą. Ta pierwsza polega na przyjęciu założenia że Dawkins jest antychrystem , usiłującym wpędzić nasze dusze do czeluści piekielnych. Druga metoda jest trudniejsza i wymaga od czytelnika posłużenia się orężem samego Dawkinsa czyli racjonalną argumentacją.

Otóż Dawkins uważa, że kluczowe dla jego książki argumenty dowodzą niezbicie nieistnienia Boga. Mija się tu jednak z prawdą, bowiem większość twierdzeń zawartych w „Bogu urojonym” może zostać śmiało zaakceptowana przez człowieka wierzącego. Zatem zaznajamiając się z poszczególnymi argumentami Dawkinsa, załóżmy, że są one prawdą, a następnie zobaczmy czy prowadzą nas one do ateizmu…

Nauka dowiodła, że przyczyną religijności i moralności są pewne geny? Być może, ale teista może powiedzieć, że to właśnie Bóg umieścił w człowieku te geny. Człowiek jest wynikiem procesu ewolucji? Naturalnie… posłużył się nią bowiem Pan Bóg. Objawienia to tylko procesy neurobiologiczne? Tak, a steruje nimi Bóg! I tak dalej…Argumenty Dawkinsa mają wpływ na nasze postrzeganie Boga , ale nie wynika z nich nic o Jego istnieniu czy nieistnieniu.„Bóg urojony” zdecydowanie odrzuca ideę Boga i religii, śledząc poczynania autora, zwracajmy jednak uwagę, na to, jaki Bóg i jaka religia mają być odrzucone.
Dawkins bowiem zawsze najpierw kreśli karykaturalny obraz Boga i religii, oparty na stereotypach i zwykłych pomówieniach , a następnie taką niegroźną, wystruganą przez siebie kukłę ośmiesza i atakuje. Taki wykreowany przez Dawkinsa Bóg nie jest Bogiem żadnej religii, taki Bóg jest tylko urojeniem Dawkinsa na temat Boga.

Dawkins uważa się za zafascynowanego nauką-naukowca. Co jednak skłoniło takiego szczura laboratoryjnego do napisania tego typu książki? Mogło to być znudzenie uprawianą przez siebie dziedziną wiedzy, połączone z chęcią wypróbowania się na innym polu lub … chęć zdobycia łatwych pieniędzy. Wiadomo bowiem, że najlepiej sprzedawać się będzie książka, która jest zarazem: głośna, kontrowersyjna i obrazoburcza. Za tą drugą hipotezą przemawia fakt, że Dawkins jest znany głównie ze swoich naukowych publikacji w których każdą, nawet najdrobniejszą tezę opiera na rzetelnej argumentacji udokumentowanej obszerną literaturą naukową. A w „Bogu urojonym”? Cóż w „Bogu urojonym” Dawkins to nie Dawkins.