piątek, 23 maja 2008

Ciekawe....

Ostatnio, na swoim blogu, pan Paliwoda zamieścił następujące stwierdzenie które ma rzekomo podważać teorię ewolucji:
"Weźmy z taśmy produkcyjnej nowy egzemplarz »Toyoty« i zrzućmy go z 30. piętra PKiN. To, co z niej zostanie, nazwijmy mutacją. Czy taka mutacja jest w czymkolwiek lepsza od formy wyjściowej? W zestawieniu z nieporównywalnie bardziej złożonymi organizmami zwierząt – a nawet pojedynczą komórką – taki zabieg daje miliony razy większe prawdopodobieństwo udoskonalenia »Toyoty«. Mimo to doktrynerzy ewolucjonizmu wmawiają nam, że »mutacjonizm« jest poprawną metodą wyjaśniania »pojawienia się« złożonych organizmów biologicznych – w tym człowieka.
Jak to się dzieje, że nawet najtępsi uczniowie podstawówek i najtężsi postępowi intelektualiści wierzą dziś jeszcze w ortodoksyjny darwinizm?"

Nie są dla mnie istotne wywody tego - tak głośnego, jak i niedouczonego jyntelektualisty. Za to, niezmiernie mi się podoba komentarz tego wpisu, jaki zamieścił na swym blogu, pan Janusz Korwin Mikke (http://korwin-mikke.blog.onet.pl/) , kwitując swoje wywody genialnymi słowy:

"oczywiście, z darwinistami można polemizować - ale nie można robić ze siebie kompletnego idioty"

To hasło, powinno być mottem każdej książki poświęconej teorii ewolucji!!!


wtorek, 13 maja 2008

Co nam przyniosło średniowiecze?

Jako, że często powtarzaną współcześnie mantrą jest twierdzenie, że w średniowieczu, to wszystko było zacofane, ciemne, i w ogóle: be postanowiłem dzisiaj przypomnieć jakie wynalazki zawdzięczamy tej epoce.

1) Koło wodne - chociaż znali, i używali je już Rzymianie, to jednak cała zawierucha związana z upadkiem cesarstwa zachodniorzymskiego spowodowała, że wynalazek ostał się jedynie pośród zapomnianych przez świat mnichów, dzięki którym ujrzał on na nowo światło dzienne dopiero w wieku X i XI. Miał on zastosowanie przede wszystkim na terenach, gdzie deszcze często padały i gdzie szlaków wodnych było w bród. Np. pod koniec XI wieku, w Anglii odnotowano istnienie aż 5600 młynów... ( na kontynencie było ich o wiele więcej)

2) Okulary - Niby nie jest to jakieś cudowne osiągnięcie geniuszu ludzkiego, niemniej jednak to właśnie ich istnienie ponad dwukrotnie przedłużyło okres aktywnej pracy wykwalifikowanych rzemieślników, zwłaszcza wykonujących precyzyjne prace (kopistów, lektorów, lutników, ślusarzy, tkaczy itp). Mimo że już znacznie wcześniej używano do czytania szkieł, to jednak dopiero pod koniec XIII wieku, w Pizie zaczęto łączyć szkła w pary i umieszczać je na nosie w taki sposób, aby ręce pozostawały wolne.

3) Zegar mechaniczny - (pisałem niedawno o nim) Wynaleziony prawdopodobnie w XIII stuleciu, uważany był za największe osiągnięcie średniowiecznych mechaników, którzy byli prawdziwymi pionierami dokładności i precyzji. Zegar zaś wniósł element porządku i kontroli zarówno w sferę życia zbiorowego, jak i indywidualnego.

4)Druk - wynaleziony najpierw w Chinach, i to już w X wieku, a następnie dostosowany do europejskich standardów przez Gutenberga w latach 1452-1455. Nie ma chyba potrzeby rozpisywać się o walorach tego odkrycia....

5) Proch strzelniczy - europejczycy zapożyczyli go od Chińczyków prawdopodobnie na początku XIV. W samych zaś Chinach używany był on pierwotnie w charakterze substancji zapalającej - do wyrobu fajerwerków oraz na wojnie, gdzie napełniano nim wydrążone włócznie, które następnie miotano na wroga. Ponieważ jednak, chińczycy prowadzili boje głównie z ludami koczowniczymi, i nigdy nie zaistniała tam potrzeba prowadzenia wojny oblężniczej, toteż nie dziwi fakt, że proch wykorzystywany był tam głównie jako materiał zapalający. Dopiero doświadczenie europejczyków w dziedzinie ludwisarstwa (produkcji dzwonów) połączone z doświadczeniami nad prochem strzelniczym, umożliwiło budowę najlepszych na świecie dział- co wiązało się naturalnie z przewagą wojskową.


wtorek, 6 maja 2008

Chcącemu nie dzieje się krzywda!

"Gazeta Polska" donosi, że PIS zgłosił projekt ustawy mającej na celu wyeliminowanie z rynku żerujących na ludzkim cierpieniu pseudomedyków i oszustów. ( http://wiadomosci.onet.pl/1484853,2677,1,kioskart.html ).
Otóż, dowiedziawszy się o tym śmiałym pomyśle posłów PIS-u , zaczęły mną miotać sprzeczne uczucia. Z jednej bowiem strony, jestem zagorzałym tępicielem pseudonauki, tzw. "medycyny alternatywnej" oraz wszelkich innych bajdurzeń ubranych w naukowe szaty, określanych w krajach anglojęzycznych pieszczotliwie słowem : "mumbo-jumbo" .
Gdyby ustawa forsowana przez PIS weszła w życie, wówczas "znachorzy" wszelkiej maści podlegaliby obowiązkowej rejestracji, i musieliby ponosić pełną odpowiedzialność w wypadku uszkodzenia (zamiast wyleczenia) pacjenta. Znachor niezarejestrowany- tj. nie posiadający odpowiedniej licencji, nie mógłby reklamować swoich usług jako medycznych.
Dlaczego zatem zamiast skakać z radości i pisać peany na cześć posłów PIS-u, raczej siedzę zaniepokojony przed laptopem, nerwowo gryząc paznokcie?
Otóż, dzieje się tak z kilku powodów.
Moje zastrzeżenia mają zarówno charakter materialny, jak i formalny. Należy się po pierwsze zastanowić, jakie "profesje" obejmowała by nowa ustawa. Wydaje się bowiem, że zaatakowałaby ona tylko takie pseudomedyczne praktyki jak: kręgarstwo, zielarstwo, tudzież mechanoterapia, zaś np. homeopatia, czy choćby bioenergoterapia pozostaną nietknięte. Nie wydaje mi się bowiem żeby lobby homeopatów dopuściło do wyeliminowania produkowanych przez nich specyfików z rynku!
Co więcej, uważam, że NA PEWNO, pewne "profesje" przebrnęłyby jakoś przez sito nowej ustawy, i - w konsekwencji- zostałyby uznane przez społeczeństwo za metody w ścisłym tego słowa znaczeniu -naukowe- (znów sprawa dotyczy głównie homeopatii).
Skoro bowiem, każdy "specjalista" musiałby brać odpowiedzialność za stosowane przez siebie techniki, to widzę tu większe zagrożenie dla medycyny tradycyjnej (normalnej) niż dla homeopatii i bioenergoterapii ( żeby coś zaszkodziło, to najpierw musi być to "coś", co szkodzi- a ani woda, ani gładzenie skóry raczej nie ma skutków negatywnych, w przeciwieństwie do np. chemioterapii).

Zupełnie zaś inną sprawą jest aspekt formalny rozważanej ustawy. Chodzi bowiem o to, że stanowiłaby ona kolejne (zaraz po nakazie zapinania pasów w samochodach) pogwałcenie fundamentalnej dla prawa rzymskiego (a więc także i fundamentalnej dla całej europejskiej kultury prawnej) zasady : "chcącemu nie dzieje się krzywda" (Volenti non fit iniuria). Jeżeli bowiem ktoś chce się leczyć u znachora (czyt. : chce sobie szkodzić), wówczas jest to tylko i wyłącznie jego własny wybór , i należy to uszanować.
Podsumowując: z punktu widzenia osoby walczącej z pseudonauką, pomysł takiej ustawy jest istnym spełnieniem marzeń, równocześnie jednak, z punktu widzenia wolnorynkowca - jest to czysta paranoja!


piątek, 2 maja 2008

Czy można być "bardziej tolerancyjnym"?

Dzisiaj postanowiłem wykazać, że (wbrew temu co się powszechnie głosi), do zjawiska zwanego „tolerancją” należałoby podejść z pewną dozą (intelektualnej) ostrożności. Otóż, abstrahując od faktu, że słowo „tolerancja” wywodzi się z języka etruskiego, gdzie oznaczało „ obchodzić coś śmierdzącego”, chciałbym, posługując się pewnym eksperymentem myślowym autorstwa pana Czesława Porębskiego – pokazać, że „tolerancja” ma także aspekt porównawczy oraz (przede wszystkim), że jest stopniowalna.

Wyobraźmy sobie zatem dwóch panów: X i Y, z których każdy ma dorastającego syna. Obaj znajdują w postępowaniu swych synów liczne dowody na słuszność opinii: „młodość to wiek trudny”. Obaj też – być może ze względu na niezatarte jeszcze wspomnienia własnej młodości – chcą zachować się tolerancyjnie. Wybierają jednak różne sposoby postępowania. Pan X, pomimo że nie podoba mu się nieregularny tryb życia syna, pozwala na jego powroty o różnych porach: syn korzysta z własnego klucza i tzw. „niekrępującego wejścia”, tak, że pan X niczego bliższego o tych powrotach nie wie. Pan X niezupełnie też aprobuje stosunek swojego syna do wydatkowania pieniędzy. Pomimo tego, co miesiąc wydziela mu pewną sumę, którą ten przynajmniej w części wydaje, jak pan X może się tylko domyślać: na przyjemności związane z nieregularnym trybem życia. Pan Y postępuje inaczej. Dobrze wie, kiedy syn wraca, czasem nawet późną nocą otwiera mu drzwi, starannie skrywając swoją dezaprobatę. Wie też wszystko o wydatkach syna. Nigdy nie odmawia jego prośbom, choć wolałby, żeby syn nie wydawał pieniędzy na zabawy dyskotekowe i inne używki. Przypuśćmy jeszcze, że X junior zachowuje się analogicznie jak Y junior: przynajmniej w pewnym okresie, obaj równie często wracają po północy i tracą tyle samo pieniędzy w dyskotekach. Przypuśćmy nadto, że panowie X i Y jednakowo negatywnie oceniają tryb życia swoich synów. I wreszcie zapytajmy: który z tych panów jest bardziej tolerancyjny?
Otóż, potoczne intuicje wskazują, jak się wydaje pana X, jednak zwróćmy uwagę na fakt, iż jedna z definicji „tolerancji”, zwraca uwagę na dwie sprawy:

  1. przedmiotem tolerancji jest zjawisko ujemnie oceniane
  2. tolerancyjne zachowanie polega na nieprzeszkadzaniu temu zjawisku, czyli na braku korygującej ingerencji. Nietolerancją w tym znaczeniu byłaby korygująca interwencja.


Należy stwierdzić, że przytoczona definicja każe wyróżnić pana Y. W przeciwieństwie bowiem do pana X, dającego swojemu synowi „wolną rękę”, pan Y swojemu synowi „patrzy na ręce” i dlatego ma znacznie częściej okazję, by spełnić definicyjne wymogi tolerancyjności: powstrzymać się od ingerencji, pomimo negatywnej oceny zjawiska.
Widzimy zatem, że czasami tzw. zdrowy rozsądek wchodzi w otwarty konflikt z „usystematyzowanym rozsądkiem”.
Zadajmy sobie zatem pytanie: Czy np. wobec homoseksualistów bardziej „tolerancyjni” są ludzie z kręgów lewicy (którzy prawdopodobnie pałają sympatią do wszelkich ruchów gejowskich i lesbijskich), czy też może bardziej tolerancyjna jest młodzież wszechpolska (która pomimo nieskrywanej odrazy, nie strzela jednak do homoseksualistów….)?