piątek, 2 maja 2008

Czy można być "bardziej tolerancyjnym"?

Dzisiaj postanowiłem wykazać, że (wbrew temu co się powszechnie głosi), do zjawiska zwanego „tolerancją” należałoby podejść z pewną dozą (intelektualnej) ostrożności. Otóż, abstrahując od faktu, że słowo „tolerancja” wywodzi się z języka etruskiego, gdzie oznaczało „ obchodzić coś śmierdzącego”, chciałbym, posługując się pewnym eksperymentem myślowym autorstwa pana Czesława Porębskiego – pokazać, że „tolerancja” ma także aspekt porównawczy oraz (przede wszystkim), że jest stopniowalna.

Wyobraźmy sobie zatem dwóch panów: X i Y, z których każdy ma dorastającego syna. Obaj znajdują w postępowaniu swych synów liczne dowody na słuszność opinii: „młodość to wiek trudny”. Obaj też – być może ze względu na niezatarte jeszcze wspomnienia własnej młodości – chcą zachować się tolerancyjnie. Wybierają jednak różne sposoby postępowania. Pan X, pomimo że nie podoba mu się nieregularny tryb życia syna, pozwala na jego powroty o różnych porach: syn korzysta z własnego klucza i tzw. „niekrępującego wejścia”, tak, że pan X niczego bliższego o tych powrotach nie wie. Pan X niezupełnie też aprobuje stosunek swojego syna do wydatkowania pieniędzy. Pomimo tego, co miesiąc wydziela mu pewną sumę, którą ten przynajmniej w części wydaje, jak pan X może się tylko domyślać: na przyjemności związane z nieregularnym trybem życia. Pan Y postępuje inaczej. Dobrze wie, kiedy syn wraca, czasem nawet późną nocą otwiera mu drzwi, starannie skrywając swoją dezaprobatę. Wie też wszystko o wydatkach syna. Nigdy nie odmawia jego prośbom, choć wolałby, żeby syn nie wydawał pieniędzy na zabawy dyskotekowe i inne używki. Przypuśćmy jeszcze, że X junior zachowuje się analogicznie jak Y junior: przynajmniej w pewnym okresie, obaj równie często wracają po północy i tracą tyle samo pieniędzy w dyskotekach. Przypuśćmy nadto, że panowie X i Y jednakowo negatywnie oceniają tryb życia swoich synów. I wreszcie zapytajmy: który z tych panów jest bardziej tolerancyjny?
Otóż, potoczne intuicje wskazują, jak się wydaje pana X, jednak zwróćmy uwagę na fakt, iż jedna z definicji „tolerancji”, zwraca uwagę na dwie sprawy:

  1. przedmiotem tolerancji jest zjawisko ujemnie oceniane
  2. tolerancyjne zachowanie polega na nieprzeszkadzaniu temu zjawisku, czyli na braku korygującej ingerencji. Nietolerancją w tym znaczeniu byłaby korygująca interwencja.


Należy stwierdzić, że przytoczona definicja każe wyróżnić pana Y. W przeciwieństwie bowiem do pana X, dającego swojemu synowi „wolną rękę”, pan Y swojemu synowi „patrzy na ręce” i dlatego ma znacznie częściej okazję, by spełnić definicyjne wymogi tolerancyjności: powstrzymać się od ingerencji, pomimo negatywnej oceny zjawiska.
Widzimy zatem, że czasami tzw. zdrowy rozsądek wchodzi w otwarty konflikt z „usystematyzowanym rozsądkiem”.
Zadajmy sobie zatem pytanie: Czy np. wobec homoseksualistów bardziej „tolerancyjni” są ludzie z kręgów lewicy (którzy prawdopodobnie pałają sympatią do wszelkich ruchów gejowskich i lesbijskich), czy też może bardziej tolerancyjna jest młodzież wszechpolska (która pomimo nieskrywanej odrazy, nie strzela jednak do homoseksualistów….)?

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Myślę sobie, że każda teza da się udowodnić, jeśli odpowiednio będziemy żonglowali słowami (co nie znaczy, że próbuję tu czynić jakiś zarzut w Twoją stronę).
Chyba nie możemy zapominać o tym, że każdy posiada rozum, lepszy lub gorszy, ale wystarczający na to, by wiedzieć, że syn - młody człowiek nie będzie dobrowolnie postępował według zasad, jakie sobie we własnej głowie ułożyliśmy. Po części może je stosować, ale w obliczu możliwości realizacji ważnych pragnień, zdobycia akceptacji w rówieśniczej grupie, podniesienia poczucia własnego statusu społecznego itp., złamie je, jeśli tego będzie wymagała sytuacja. Pan X musi mieć świadomość, że nie wnikając w szczegóły, przyzwala na wiele więcej, niż może sobie wyobrazić. Po prostu nie jest w stanie przewidzieć, jakich zachowań spośród wielu możliwych, dopuści się jego syn. Można by zatem przyjąć, że jego tolerancja jest większa niż pana Y.

Co do "stopniowalności" tolerancji - uważam, że rzeczywiście podlega ona takiemu zróżnicowaniu. W zasadzie wszelkie podziały są sztuczne i powinniśmy raczej rozpatrywać rozmaite zjawiska jako obszary na osi/skali, gdzie jedno przechodzi w drugie. W tym wypadku, po jednej stronie mielibyśmy całkowite odrzucenie, a po drugiej całkowite poparcie. Gdzieś po drodze znajdzie się pole tolerancji, zrozumienia, akceptacji itp. Podkreślam: pole, zatem możemy natężenie zjawiska jak najbardziej stopniować.

Wreszcie MW i Lewica. Nie wiem, na ile ta ostatnia jest rzeczywiście w pełni tolerancyjna, a na ile potrzebuje tego hasła w innym celu. Natomiast o tolerancji MW wobec homoseksualizmu nie może być, moim zdaniem, mowy. To, że kogoś nie kamienuję za kradzież, nie oznacza, że złodziejstwo toleruję, prawda?

pomyślmy... pisze...

Dziękuję bardzo za rozbudowany komentarz!
Odniosę się tymczasem tylko do jego końcówki- otóż, właśnie w myśl podanej przeze mnie definicji- taki brak kamienowania jest właśnie tolerancją.... odnosi się bowiem do zjawiska negatywnego i polega na braku interwencji....

Wygląda bowiem na to, że tolerancja dotyczy czegoś, co jest złe...

Anonimowy pisze...

Pojęcie zła jest bardzo trudne do zdefiniowania, między innymi z tego względu, że może być subiektywnie odbierane.

Jeśli tolerancja miałaby dotyczyć tylko czegoś, co określamy jako złe, to jak nazwać podobne zachowanie wobec zjawiska odmienności (np. rasowej)?

Dopiero dziś trafiłem na Twój Blog, jest świetny, więc pewnie zdarzy mi się napisać jeszcze kilka komentarzy :)

pomyślmy... pisze...

Dziękuję bardzo za pozytywną opinię dotyczącą bloga- to dla mnie duża motywacja, szczególnie dlatego, że czasem mam wrażenie, że piszę tylko sam dla siebie z uwagi na małą liczbę komentarzy...

Tak, zło można definiować subiektywnie, niemniej jednak, nasza definicja może zostać uproszczona, wtedy, gdy potraktujemy zło jako coś, co większość ludzi (tudzież większość naszego społeczeństwa) uważa za złe. Wtedy możemy posługiwać się taką właśnie definicją traktując ją jako obiektywną

Odmienność rasowa także jest postrzegana (przez większość) jako coś złego. Jeśli ktoś traktuje przedstawiciela innej rasy jako osobnika z natury niższego, wówczas nie chce aby ktoś taki kręcił się w pobliżu

Anonimowy pisze...

Zgodzę się, że biorąc pod uwagę głosy większości, łatwiej jest ustalić "normę", zatem także umówić się, co jest złem, a co nie. Choć zawsze pozostaje pewien margines błędu, za to sytuacja jest wygodna, bo "nikt" nie jest odpowiedzialny, wszak to tylko jeden "nic nieznaczący" głos...

Wracając do tolerancji - nie zakładamy chyba, że jej przedmiotem musi być zjawisko uznane za złe. Może być również w jakiś sposób tylko niewygodne. Podobnie nie ma wymogu, by odnosić się do czegoś, wobec czego większość zajmuje podobne stanowisko.

Weźmy taki przykład: w bloku obok kościoła mieszka kilka rodzin. Jedna z nich uznaje za irytujące to, że kilka razy dziennie z wieży kościelnej dobiega odgłos bicia w dzwony. Czy zjawisko jako takie jest złe? Raczej nie. Sprzeczne z prawem? Nie. Nie zakłóca ciszy nocnej. Czyż nie z apelem o tolerancję zwrócą się pozostali mieszkańcy i parafianie do owej rodziny?

Inny przykład: ktoś organizuje przyjęcie urodzinowe i w przeddzień odwiedza wszystkich sąsiadów, by ich uprzedzić i przeprosić za możliwość niedogodności związanych z hałasem w nocy. Wszyscy, oprócz jednej rodziny, nie widzą nic przeciwko temu. W zasadzie będziemy mieli tu do czynienia z naruszeniem prawa (cisza nocna), ale czy i tym razem nie żądalibyśmy odruchowo tolerancji od tej jednej rodziny?

Zło, niedogodność, krzywda itp - to bardzo nieprecyzyjne pojęcia. Może właśnie stąd w ogóle "wymyślono" tolerancję? Bo gdyby wszystko było doskonale sklasyfikowane (jak np. w religijnych regułach), nie tolerowalibyśmy, lecz akceptowali lub odrzucali. Uważam, że fakt, iż w jakiejś sprawie "większość" ma określone zdanie, nie powinna przesądzać o tolerowaniu lub nie. Bo czy większość oznacza zawsze mądrość, rozwagę? Weźmy np. stereotypy - mają to do siebie, że są obarczone dużym błędem, a jednocześnie, z definicji, uznawane są przez większość. Jeśli na ich podstawie mielibyśmy coś / kogoś odrzucać, nie byłoby to chyba najlepszym rozwiązaniem.

Anonimowy pisze...

Witam.
Poruszył Pan ciekawy temat jakim jest tolerancja. Co mnie zastanawia to koncepcja jaką przedstawił Pan co do stopniowalnosci tolerancji jako takiej i jesli dobrze zrozumiałem również pojęcia. Zastanawiam się na ile słuszne jest takie podejscie...? Chociaż niewątpliwie stopniowalne ujęcie tolerancji uprosciłoby wiele problemów związanych ze zjawiskiem tolerancji i jego opisywania. Co mnie natomiast martwi to to, że obserwuje coraz większe rozwodnienie i rozmycie rozumienia tego pojęcia:

1. od ujęcia tolerancji jako - zgodzenia się na występowanie nieakceptowalnego zachowania bądz jakiejs rzeczywistosci do
2. zyczliwej akceptacji danego zjawiska- w tej drugiej koncepcji - a własciwie sposobie rozumienia całkowicie(wg mnie) ginie zabarwienie stosunku negatywnego wobec tolerowanego zjawiska...
Podsumowując
jestem w stanie zgodzić się na stopniowalnosć tolerancji, ale głośno będę krzyczał przeciw próbom rozmycia i zmiany znaczenia tego słowa i pojęcia.
Pozdrawiam