wtorek, 6 maja 2008

Chcącemu nie dzieje się krzywda!

"Gazeta Polska" donosi, że PIS zgłosił projekt ustawy mającej na celu wyeliminowanie z rynku żerujących na ludzkim cierpieniu pseudomedyków i oszustów. ( http://wiadomosci.onet.pl/1484853,2677,1,kioskart.html ).
Otóż, dowiedziawszy się o tym śmiałym pomyśle posłów PIS-u , zaczęły mną miotać sprzeczne uczucia. Z jednej bowiem strony, jestem zagorzałym tępicielem pseudonauki, tzw. "medycyny alternatywnej" oraz wszelkich innych bajdurzeń ubranych w naukowe szaty, określanych w krajach anglojęzycznych pieszczotliwie słowem : "mumbo-jumbo" .
Gdyby ustawa forsowana przez PIS weszła w życie, wówczas "znachorzy" wszelkiej maści podlegaliby obowiązkowej rejestracji, i musieliby ponosić pełną odpowiedzialność w wypadku uszkodzenia (zamiast wyleczenia) pacjenta. Znachor niezarejestrowany- tj. nie posiadający odpowiedniej licencji, nie mógłby reklamować swoich usług jako medycznych.
Dlaczego zatem zamiast skakać z radości i pisać peany na cześć posłów PIS-u, raczej siedzę zaniepokojony przed laptopem, nerwowo gryząc paznokcie?
Otóż, dzieje się tak z kilku powodów.
Moje zastrzeżenia mają zarówno charakter materialny, jak i formalny. Należy się po pierwsze zastanowić, jakie "profesje" obejmowała by nowa ustawa. Wydaje się bowiem, że zaatakowałaby ona tylko takie pseudomedyczne praktyki jak: kręgarstwo, zielarstwo, tudzież mechanoterapia, zaś np. homeopatia, czy choćby bioenergoterapia pozostaną nietknięte. Nie wydaje mi się bowiem żeby lobby homeopatów dopuściło do wyeliminowania produkowanych przez nich specyfików z rynku!
Co więcej, uważam, że NA PEWNO, pewne "profesje" przebrnęłyby jakoś przez sito nowej ustawy, i - w konsekwencji- zostałyby uznane przez społeczeństwo za metody w ścisłym tego słowa znaczeniu -naukowe- (znów sprawa dotyczy głównie homeopatii).
Skoro bowiem, każdy "specjalista" musiałby brać odpowiedzialność za stosowane przez siebie techniki, to widzę tu większe zagrożenie dla medycyny tradycyjnej (normalnej) niż dla homeopatii i bioenergoterapii ( żeby coś zaszkodziło, to najpierw musi być to "coś", co szkodzi- a ani woda, ani gładzenie skóry raczej nie ma skutków negatywnych, w przeciwieństwie do np. chemioterapii).

Zupełnie zaś inną sprawą jest aspekt formalny rozważanej ustawy. Chodzi bowiem o to, że stanowiłaby ona kolejne (zaraz po nakazie zapinania pasów w samochodach) pogwałcenie fundamentalnej dla prawa rzymskiego (a więc także i fundamentalnej dla całej europejskiej kultury prawnej) zasady : "chcącemu nie dzieje się krzywda" (Volenti non fit iniuria). Jeżeli bowiem ktoś chce się leczyć u znachora (czyt. : chce sobie szkodzić), wówczas jest to tylko i wyłącznie jego własny wybór , i należy to uszanować.
Podsumowując: z punktu widzenia osoby walczącej z pseudonauką, pomysł takiej ustawy jest istnym spełnieniem marzeń, równocześnie jednak, z punktu widzenia wolnorynkowca - jest to czysta paranoja!


5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Trudno mi się wypowiadać o szczegółach bo nie znam tekstu projektu ustawy. Natomiast rejestracja wszelkiego rodzaju „uzdrawiaczy” i podejmowanie przez nich odpowiedzialności za stan pacjenta jest moim zdaniem jak najbardziej wskazane. Obecnie bowiem sytuacja wygląda tak, że akupunkturzysta, homeopata czy radiesteta może działać praktycznie bez żadnych ograniczeń i konsekwencji. Nie można go oskarżyć o „błąd w sztuce” ani zakazać wykonywania zawodu. W rzeczywistości musi chyba dojść do tragedii, żeby takiego człowiek odpowiedział za swoje czyny. Zwłaszcza, że część specjalistów od „medycyny alternatywnej” winę za brak efektów przerzuca na tradycyjne metody terapii.
Osobiście znam przypadek dziewczyny, która za namową faceta przedstawiającego się jako „dietetyk radiacyjny” (?) zrezygnowała z terapii interferonowej SM bo miała ona zaburzać „holistyczny system leczenia”. A gdy wkrótce potem wystąpił rzut choroby s*****syn tłumaczył, że to skutek długotrwałego zatrucia organizmu lekami…..
Co do wolności wyboru to niekoniecznie musi ją ograniczać. Będzie za o swego rodzaju dodatkową informacją. W tej chwili jest bowiem tak, że pacjent ma z jednej strony zawodowych lekarzy, których kwalifikacje „gwarantuje” oficjalny system kształcenia, a stosowane przez nich procedury i specyfiki przeszły przez (czasami dziurawe ale jednak) sito badan klinicznych. Z drugiej strony jest cała „medycyna alternatywna” gdzie praktycznie do jednego worka wrzuca się np. kręgarzy i szamanów….. Rejestracja byłaby swego rodzaju sygnałem, że dany „terapeuta” decyduje się na branie na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności…. Szarlatanerii to oczywiście nie zlikwiduje ale będzie dodatkowym źródłem informacji dla potencjalnych klientów.
No i przede wszystkim edukacja. W szkole i na wielu uczelniach nie prowadzi się zajęć z filozofii nauki, podstaw metodologii itp. postmodernizm zakwestionował pojęcie prawdy zastępowane przez „dyskurs” czy „opowieść”. To , wraz ze zideologizowanym medialnym szumem informacyjnym stwarza idealne warunki dla rozwoju szarlatanerii. Dla mnie klasycznym przykładem totalnego braku poszanowania dla naukowego i racjonalnego podejścia do opisu świata jest sprawa dyskusji o aborcji. Większość tzw. „autorytetów” traktuje stwierdzenie, że człowiek zaczyna się od poczęcia jako przejaw ciemnoty. Nie potrafi jednak wykazać żadnego innego etapu ontogenezy, który byłby rzeczywistą zmianą jakościową….

pomyślmy... pisze...

Odniosę się jeszcze do kolejnego pańskiego komentarza. Otóż, rzeczywiście, niektóre formy szarlatanerii, poprzez efekt placebo, mogą wspomagać normalne leczenie. Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie dwóch panów, jeden z nich twierdził, że uczęszcza do jakiegoś chińczyka, który kładzie na niego jakieś kulki i tym sposobem go "energetyzuje". Otóż, naturalnie taki chińczyk nie jest w stanie zaszkodzić podsłuchiwanemu przeze mnie panu (chyba że kulki te zawierają jakiś materiał promieniotwórczy). Niemniej jednak, jeszcze raz podkreślam, że zasadnicza kwestią w tej sprawie jest fakt, że jeśli ów chińczyk będzie zarejestrowanym t(fu)erapeutą - wtedy dla człowieka z zewnątrz, uprawiana przez niego profesja nie będzie niczym się różnić od medycyny...

Anonimowy pisze...

"Otóż, rzeczywiście, niektóre formy szarlatanerii, poprzez efekt placebo, mogą wspomagać normalne leczenie. Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie dwóch panów, jeden z nich twierdził, że uczęszcza do jakiegoś chińczyka, który kładzie na niego jakieś kulki i tym sposobem go "energetyzuje". Otóż, naturalnie taki chińczyk nie jest w stanie zaszkodzić podsłuchiwanemu przeze mnie panu (chyba że kulki te zawierają jakiś materiał promieniotwórczy). Niemniej jednak, jeszcze raz podkreślam, że zasadnicza kwestią w tej sprawie jest fakt, że jeśli ów chińczyk będzie zarejestrowanym t(fu)erapeutą - wtedy dla człowieka z zewnątrz, uprawiana przez niego profesja nie będzie niczym się różnić od medycyny..."

powoływać się na placebo gdy brak jest czystej grupy kontrolnej? gdy nie ma określonej populacji badanej? nie wydaje mi się to mniej pseudonaukowe, niż homeopatia.

Anonimowy pisze...

a jednak, przyklady uzdrowien mozna liczyc na setki i sa dokumentowane klasycznymi badaniami. jestem zwolennikiem nauki, ale nie ciemnogrodu odrzucajacego cos czego nauka w obecnej chwili nie jest jeszcze w stanie wyjasnic. w podstawowce wpierano nam wiele ciemnot, z ktorych dzisiaj sie smiejemy. no to jak z ta nauka? i kto jest znachorem? poszukujacy czy tepak opierajacy sie tylko na tym co przeczyta w ksiazce w roku 1970?

Anonimowy pisze...

ps. kazdy z nas ma swoj rozum, ale nikt (i ty rowniez) nie ma monopolu na prawde i racje. EFEKT PLACEBO DOKONUJE CUDOW, WIEC?