poniedziałek, 3 listopada 2008

Z fałszu wynika wszystko!!!

Z każdego zdania fałszywego wynika dowolne inne zdanie.... (niektórzy twierdzą, że tak powstała teologia). Poniższa anegdota pochodzi od znakomitego XX-wiecznego logika- Bertranda Russella

Udowodnijmy zatem, że ze zdania: "2+2=5" wynika zdanie: "Ja (tzn. Grzesiek Malinowski) jestem papieżem"
Argumentacja przebiega następująco:
-Jeśli 2+2=5, to w takim razie: 4=5
po odjęciu od obu stron "3" otrzymujemy: 1=2
Zatem:
-skoro ja i papież to razem dwie osoby, a 2=1
to
-ja i papież jesteśmy jedną osobą
Zatem:
-ja jestem papieżem


sobota, 1 listopada 2008

chodzenie po rozżażonych węglach

Brzmi przerażająco prawda? Kto bowiem przy zdrowych zmysłach ośmieliłby się na spacer ścieżką usypaną z rozgrzanych do czerwoności węgielków? Czy taka przechadzka (na bosaka) nie byłaby ostatecznym tryumfem ducha nad materią? I czy nie świadczyłaby o tym, że zjawiska paranormalne są możliwe?
Otóż, na pierwsze z postawionych pytań odpowiedź może być kłopotliwa, gdyż na prawdę trudno mi zrozumieć motywację(poza finansową naturalnie!) osoby, która obnaża swe stopy tylko po to, aby przejść się po gorącej nawierzchni....
Co zaś się tyczy pozostałych pytań, to obydwie odpowiedzi są pozytywne (podwójna negacja!)

Ale najpierw wprowadzenie: Kilka dni temu na jednej z głównych ulic jednego z głównych miast naszego kraju natknąłem się na ogłoszenie, w którym firma X proponuje szkolenia biznesmenom, którzy chcieliby podnieść samoocenę. "Eksperci"(a jakże :-)!) przez kilka dni przekażą osobom zainteresowanym odpowiednią wiedzę, która umożliwi im pokonanie nie tylko swych własnych ograniczeń, lecz także ograniczeń jakie narzuca na nich ludzkie ciało. Zwieńczeniem szkolenia będzie niemożliwe: spacer po tlących się węglach!
Wprawdzie na ogłoszeniu nie znajdowała się wielkość wynagrodzenia pobieranego przez owych "ekspertów", jednakże fakt, iż adresatami szkolenia są biznesmeni powinien mówić sam za siebie...
Wróćmy teraz do sedna: czy jest możliwe chodzenie po rozgrzanych do temperatury kilkuset stopni Celsjusza węgielkach bosą stopą? I to w dodatku bez żadnych talizmanów, odczynników, zaklęć oraz bez pomocy nadnaturalnych sił które uśmierzą ból? Otóż.... z całą pewnością jest to możliwe! Dlaczego? Ponieważ lekki, porowaty węgiel ma bardzo niską zdolność zachowania ciepła, co więcej - przewodność właściwa (ciepła) pomiędzy stopami a węgielkami jest niewielka. Dlatego też, idąc równym, żwawym krokiem nie narażasz się na poparzenie. Dopiero kiedy stanie się w miejscu, wówczas temperatura zaczyna działać!(widziałem szamanów chodzących po węglach, nie widziałem zaś, żeby stali na nich przez dłuższy czas). Trafna jest tutaj następująca analogia: mamy ciasto w piekarniku nagrzanym do temperatury 240ºC. Powietrze, ciasto i forma mają po 240ºC, ale tylko metalowa forma sparzy twoją rękę. Powietrze ma bardzo niską zdolność zachowania ciepła, a także niską przewodność, możesz więc wsunąć rękę na dość długo, by dotknąć ciasta i formy. Zdolność zachowania ciepła w cieście jest dużo wyższa niż w powietrzu, ale ponieważ ma niską przewodność, możesz na krótko go dotknąć bez poparzenia się. Metalowa forma ma zdolność zachowania ciepła podobną do ciasta, ale wysoką przewodność. Jeśli jej dotkniesz, poparzysz się.
A zatem: chodzenie po gorących węgielkach jest faktem- oddajmy jednak : fizyce co należy do fizyki i bajkom, co należy do bajek!





poniedziałek, 9 czerwca 2008

Święty Maciej, przypadek i teoria ewolucji....

Święty Maciej, nazywany także dość często "trzynastym apostołem" był autentycznym naśladowcą Chrystusa. Dał temu wyraz, poprzez liczne misje w Judei, Etiopii, i w Azji Mniejszej oraz poprzez (prawdopodobną) śmierć męczeńską, którą miał ponieść w Jerozolimie (został ukamienowany i ścięty toporem). Naoczny świadek działalności i męczeńskiej śmierci świętego Macieja, bez zająknięcia stwierdziłby, że Bóg powołał Macieja do czynienia wielkich rzeczy. Również i my- współcześnie, widząc tak wspaniałą postawę tego świętego, intuicyjnie niemal dochodzimy do wniosku, że musiał być on prowadzony niewidzialną, Boską ręką.
Jak jednak wyglądała jego "boża ścieżka"?

Otóż, w Dziejach Apostolskich natrafiamy na fragment, kiedy to jedenastu apostołów, chcąc wypełnić lukę powstałą po samobójczej śmierci Judasza - rzucają losy o to, kto ma być jego zastępcą. Los pada na Macieja.
A zatem Pan Bóg, realizując swoją wolę posługuje się (ślepym, bezmyślnym, nieprzewidywalnym) losem. Tak się jednak składa, że jeżeli potraktujemy Boga, jako Pana przypadków - wówczas cała ta historia kompletnie nie powinna nas dziwić.

Zarzuca się często, że nie istnieje możliwość pogodzenia teorii ewolucji, będącej procesem ślepym i nieprzewidywalnym, z wiarą w Boga osobiście działającego w świecie. Ewolucja jednak polega na kumulacji pewnych przypadkowych zdarzeń, zdarzeń tak samo przypadkowych jak wybór świętego Macieja .

Od wyniku losowania, uzależniony był wybór świętego Macieja. Co więcej, apostołowie byli święcie przekonani, że wybór ten jest realizacją woli Bożej. Bóg zatem może (potrafi) posłużyć się przypadkiem tak samo jak my posługujemy się łopatą czy śrubokrętem. Nie ograniczajmy Go zatem mówiąc, że nie mógłby działać poprzez ewolucję....

piątek, 6 czerwca 2008

W sprawie księdza Hellera......

Na bardzo ciekawy fakt zwrócił uwagę jeden z czytelników miesięcznika "Wiedza i życie". Zauważył on bowiem, iż rozliczne gratulacje składane na łamach prasy zdobywcy Nagrody Templetona - kierowane są zwykle na ręce "profesora Michała Hellera" . Część prasy zupełnie pomija (oczywiście przez przypadek...) fakt,iż profesor Michał Heller jest księdzem! Tymczasem Nagroda Templetona przyznawana jest osobom, których praca przyczyniła się znacznie do zniesienia barier pomiędzy nauką a religią, i fakt, że Michał Heller jest księdzem jest tu niezwykle istotny(gdyby Templeton pragnął uhonorować swą nagrodą osoby które przyczyniają się do zmniejszenia barier pomiędzy np. fizykami a humanistami- wówczas ewentualne przeoczenie faktu, że jej zwycięzca należy do stanu duchownego - nie byłoby niczym istotnym).

środa, 4 czerwca 2008

Astrologia znów w tarapatach?

Pisałem kiedyś, że astrologia nie jest nawet w stanie wytłumaczyć dlaczego losy braci (lub sióstr) bliźniaków są tak drastycznie różne, pomimo tego, że czytują oni(one) dokładnie takie same horoskopy. Ostatnio jednak, mój przyjaciel - Radek - zwrócił mi uwagę na inny fakt, który również
demaskuje nonsens obecny w astrologii. Tym razem sprawa dotyczy Plutona (nie mylić z Platonem!). Wiadomo, że astrologowie odczytują ludzką przyszłość z danego układu gwiazd i planet.
Odkryty w 1930 roku - Pluton, w astrologii " Pluton wskazuje na dziedziny życia, które wymagają uwagi i przemiany, aby mogły być twórczo wykorzystane dla rozwoju człowieka. Włada tym, co ukryte, niewypowiedziane i na pierwszy rzut oka niezrozumiałe. Z tego powodu Pluton reprezentuje kompleksy lub sfery życia, które sprawiają człowiekowi trudność. Włada podświadomymi myślami i instynktami, które w pewnych sytuacjach stają się silniejsze niż racjonalne decyzje i osądy. Pluton jest planetą transformacji i odrodzenia. Z tego powodu silny wpływ planety Pluton w indywidualnym horoskopie wróży krańcowe doświadczenia psychiczne, a nawet bezpośredni kontakt ze śmiercią." (http://astroportal.pl/index.php?page=pluton-planeta-prawdy-i-podswiadomosci)
Widzimy zatem, że Pluton, ma rzeczywiście istotne znaczenie w życiu każdego człowieka (podobno zwłaszcza Skorpionów!). I wszystko byłoby może w pseudonaukowym światku postmodernistycznych naŁkowców takie piękne i usystematyzowane, gdyby nie ta paskudna nauka która ( jak zwykle zresztą) - stawia kłody pod nogi. Najpewniej bowiem na skutek tajnej umowy pomiędzy astronomami chcącymi pokpić z cechu astrologów - 24 sierpnia 2006 roku - Międzynarodowa Unia Astronomiczna odebrała Plutonowi status planety. Oficjalnie podano do wiadomości, że powodem, lub raczej: powodami tej nagłej zmiany decyzji, były odkrycia kilku planetoid zbliżonych rozmiarami do Plutona, a nawet większych.
Astrologowie jednak nie poddają się, i nadal traktują Plutona jako planetę mającą istotny wpływ na losy ludzkości, dziwi jedynie fakt, że nie dodali jeszcze planetoid większych od Plutona do swego arsenału ( obok kart tarota, fusów oraz wnętrzności byka)- przecież dodatkowe planetoidy oznaczają dodatkowe siły oddziałujące na ludzi i ... dodatkowe pieniądze...


piątek, 23 maja 2008

Ciekawe....

Ostatnio, na swoim blogu, pan Paliwoda zamieścił następujące stwierdzenie które ma rzekomo podważać teorię ewolucji:
"Weźmy z taśmy produkcyjnej nowy egzemplarz »Toyoty« i zrzućmy go z 30. piętra PKiN. To, co z niej zostanie, nazwijmy mutacją. Czy taka mutacja jest w czymkolwiek lepsza od formy wyjściowej? W zestawieniu z nieporównywalnie bardziej złożonymi organizmami zwierząt – a nawet pojedynczą komórką – taki zabieg daje miliony razy większe prawdopodobieństwo udoskonalenia »Toyoty«. Mimo to doktrynerzy ewolucjonizmu wmawiają nam, że »mutacjonizm« jest poprawną metodą wyjaśniania »pojawienia się« złożonych organizmów biologicznych – w tym człowieka.
Jak to się dzieje, że nawet najtępsi uczniowie podstawówek i najtężsi postępowi intelektualiści wierzą dziś jeszcze w ortodoksyjny darwinizm?"

Nie są dla mnie istotne wywody tego - tak głośnego, jak i niedouczonego jyntelektualisty. Za to, niezmiernie mi się podoba komentarz tego wpisu, jaki zamieścił na swym blogu, pan Janusz Korwin Mikke (http://korwin-mikke.blog.onet.pl/) , kwitując swoje wywody genialnymi słowy:

"oczywiście, z darwinistami można polemizować - ale nie można robić ze siebie kompletnego idioty"

To hasło, powinno być mottem każdej książki poświęconej teorii ewolucji!!!


wtorek, 13 maja 2008

Co nam przyniosło średniowiecze?

Jako, że często powtarzaną współcześnie mantrą jest twierdzenie, że w średniowieczu, to wszystko było zacofane, ciemne, i w ogóle: be postanowiłem dzisiaj przypomnieć jakie wynalazki zawdzięczamy tej epoce.

1) Koło wodne - chociaż znali, i używali je już Rzymianie, to jednak cała zawierucha związana z upadkiem cesarstwa zachodniorzymskiego spowodowała, że wynalazek ostał się jedynie pośród zapomnianych przez świat mnichów, dzięki którym ujrzał on na nowo światło dzienne dopiero w wieku X i XI. Miał on zastosowanie przede wszystkim na terenach, gdzie deszcze często padały i gdzie szlaków wodnych było w bród. Np. pod koniec XI wieku, w Anglii odnotowano istnienie aż 5600 młynów... ( na kontynencie było ich o wiele więcej)

2) Okulary - Niby nie jest to jakieś cudowne osiągnięcie geniuszu ludzkiego, niemniej jednak to właśnie ich istnienie ponad dwukrotnie przedłużyło okres aktywnej pracy wykwalifikowanych rzemieślników, zwłaszcza wykonujących precyzyjne prace (kopistów, lektorów, lutników, ślusarzy, tkaczy itp). Mimo że już znacznie wcześniej używano do czytania szkieł, to jednak dopiero pod koniec XIII wieku, w Pizie zaczęto łączyć szkła w pary i umieszczać je na nosie w taki sposób, aby ręce pozostawały wolne.

3) Zegar mechaniczny - (pisałem niedawno o nim) Wynaleziony prawdopodobnie w XIII stuleciu, uważany był za największe osiągnięcie średniowiecznych mechaników, którzy byli prawdziwymi pionierami dokładności i precyzji. Zegar zaś wniósł element porządku i kontroli zarówno w sferę życia zbiorowego, jak i indywidualnego.

4)Druk - wynaleziony najpierw w Chinach, i to już w X wieku, a następnie dostosowany do europejskich standardów przez Gutenberga w latach 1452-1455. Nie ma chyba potrzeby rozpisywać się o walorach tego odkrycia....

5) Proch strzelniczy - europejczycy zapożyczyli go od Chińczyków prawdopodobnie na początku XIV. W samych zaś Chinach używany był on pierwotnie w charakterze substancji zapalającej - do wyrobu fajerwerków oraz na wojnie, gdzie napełniano nim wydrążone włócznie, które następnie miotano na wroga. Ponieważ jednak, chińczycy prowadzili boje głównie z ludami koczowniczymi, i nigdy nie zaistniała tam potrzeba prowadzenia wojny oblężniczej, toteż nie dziwi fakt, że proch wykorzystywany był tam głównie jako materiał zapalający. Dopiero doświadczenie europejczyków w dziedzinie ludwisarstwa (produkcji dzwonów) połączone z doświadczeniami nad prochem strzelniczym, umożliwiło budowę najlepszych na świecie dział- co wiązało się naturalnie z przewagą wojskową.


wtorek, 6 maja 2008

Chcącemu nie dzieje się krzywda!

"Gazeta Polska" donosi, że PIS zgłosił projekt ustawy mającej na celu wyeliminowanie z rynku żerujących na ludzkim cierpieniu pseudomedyków i oszustów. ( http://wiadomosci.onet.pl/1484853,2677,1,kioskart.html ).
Otóż, dowiedziawszy się o tym śmiałym pomyśle posłów PIS-u , zaczęły mną miotać sprzeczne uczucia. Z jednej bowiem strony, jestem zagorzałym tępicielem pseudonauki, tzw. "medycyny alternatywnej" oraz wszelkich innych bajdurzeń ubranych w naukowe szaty, określanych w krajach anglojęzycznych pieszczotliwie słowem : "mumbo-jumbo" .
Gdyby ustawa forsowana przez PIS weszła w życie, wówczas "znachorzy" wszelkiej maści podlegaliby obowiązkowej rejestracji, i musieliby ponosić pełną odpowiedzialność w wypadku uszkodzenia (zamiast wyleczenia) pacjenta. Znachor niezarejestrowany- tj. nie posiadający odpowiedniej licencji, nie mógłby reklamować swoich usług jako medycznych.
Dlaczego zatem zamiast skakać z radości i pisać peany na cześć posłów PIS-u, raczej siedzę zaniepokojony przed laptopem, nerwowo gryząc paznokcie?
Otóż, dzieje się tak z kilku powodów.
Moje zastrzeżenia mają zarówno charakter materialny, jak i formalny. Należy się po pierwsze zastanowić, jakie "profesje" obejmowała by nowa ustawa. Wydaje się bowiem, że zaatakowałaby ona tylko takie pseudomedyczne praktyki jak: kręgarstwo, zielarstwo, tudzież mechanoterapia, zaś np. homeopatia, czy choćby bioenergoterapia pozostaną nietknięte. Nie wydaje mi się bowiem żeby lobby homeopatów dopuściło do wyeliminowania produkowanych przez nich specyfików z rynku!
Co więcej, uważam, że NA PEWNO, pewne "profesje" przebrnęłyby jakoś przez sito nowej ustawy, i - w konsekwencji- zostałyby uznane przez społeczeństwo za metody w ścisłym tego słowa znaczeniu -naukowe- (znów sprawa dotyczy głównie homeopatii).
Skoro bowiem, każdy "specjalista" musiałby brać odpowiedzialność za stosowane przez siebie techniki, to widzę tu większe zagrożenie dla medycyny tradycyjnej (normalnej) niż dla homeopatii i bioenergoterapii ( żeby coś zaszkodziło, to najpierw musi być to "coś", co szkodzi- a ani woda, ani gładzenie skóry raczej nie ma skutków negatywnych, w przeciwieństwie do np. chemioterapii).

Zupełnie zaś inną sprawą jest aspekt formalny rozważanej ustawy. Chodzi bowiem o to, że stanowiłaby ona kolejne (zaraz po nakazie zapinania pasów w samochodach) pogwałcenie fundamentalnej dla prawa rzymskiego (a więc także i fundamentalnej dla całej europejskiej kultury prawnej) zasady : "chcącemu nie dzieje się krzywda" (Volenti non fit iniuria). Jeżeli bowiem ktoś chce się leczyć u znachora (czyt. : chce sobie szkodzić), wówczas jest to tylko i wyłącznie jego własny wybór , i należy to uszanować.
Podsumowując: z punktu widzenia osoby walczącej z pseudonauką, pomysł takiej ustawy jest istnym spełnieniem marzeń, równocześnie jednak, z punktu widzenia wolnorynkowca - jest to czysta paranoja!


piątek, 2 maja 2008

Czy można być "bardziej tolerancyjnym"?

Dzisiaj postanowiłem wykazać, że (wbrew temu co się powszechnie głosi), do zjawiska zwanego „tolerancją” należałoby podejść z pewną dozą (intelektualnej) ostrożności. Otóż, abstrahując od faktu, że słowo „tolerancja” wywodzi się z języka etruskiego, gdzie oznaczało „ obchodzić coś śmierdzącego”, chciałbym, posługując się pewnym eksperymentem myślowym autorstwa pana Czesława Porębskiego – pokazać, że „tolerancja” ma także aspekt porównawczy oraz (przede wszystkim), że jest stopniowalna.

Wyobraźmy sobie zatem dwóch panów: X i Y, z których każdy ma dorastającego syna. Obaj znajdują w postępowaniu swych synów liczne dowody na słuszność opinii: „młodość to wiek trudny”. Obaj też – być może ze względu na niezatarte jeszcze wspomnienia własnej młodości – chcą zachować się tolerancyjnie. Wybierają jednak różne sposoby postępowania. Pan X, pomimo że nie podoba mu się nieregularny tryb życia syna, pozwala na jego powroty o różnych porach: syn korzysta z własnego klucza i tzw. „niekrępującego wejścia”, tak, że pan X niczego bliższego o tych powrotach nie wie. Pan X niezupełnie też aprobuje stosunek swojego syna do wydatkowania pieniędzy. Pomimo tego, co miesiąc wydziela mu pewną sumę, którą ten przynajmniej w części wydaje, jak pan X może się tylko domyślać: na przyjemności związane z nieregularnym trybem życia. Pan Y postępuje inaczej. Dobrze wie, kiedy syn wraca, czasem nawet późną nocą otwiera mu drzwi, starannie skrywając swoją dezaprobatę. Wie też wszystko o wydatkach syna. Nigdy nie odmawia jego prośbom, choć wolałby, żeby syn nie wydawał pieniędzy na zabawy dyskotekowe i inne używki. Przypuśćmy jeszcze, że X junior zachowuje się analogicznie jak Y junior: przynajmniej w pewnym okresie, obaj równie często wracają po północy i tracą tyle samo pieniędzy w dyskotekach. Przypuśćmy nadto, że panowie X i Y jednakowo negatywnie oceniają tryb życia swoich synów. I wreszcie zapytajmy: który z tych panów jest bardziej tolerancyjny?
Otóż, potoczne intuicje wskazują, jak się wydaje pana X, jednak zwróćmy uwagę na fakt, iż jedna z definicji „tolerancji”, zwraca uwagę na dwie sprawy:

  1. przedmiotem tolerancji jest zjawisko ujemnie oceniane
  2. tolerancyjne zachowanie polega na nieprzeszkadzaniu temu zjawisku, czyli na braku korygującej ingerencji. Nietolerancją w tym znaczeniu byłaby korygująca interwencja.


Należy stwierdzić, że przytoczona definicja każe wyróżnić pana Y. W przeciwieństwie bowiem do pana X, dającego swojemu synowi „wolną rękę”, pan Y swojemu synowi „patrzy na ręce” i dlatego ma znacznie częściej okazję, by spełnić definicyjne wymogi tolerancyjności: powstrzymać się od ingerencji, pomimo negatywnej oceny zjawiska.
Widzimy zatem, że czasami tzw. zdrowy rozsądek wchodzi w otwarty konflikt z „usystematyzowanym rozsądkiem”.
Zadajmy sobie zatem pytanie: Czy np. wobec homoseksualistów bardziej „tolerancyjni” są ludzie z kręgów lewicy (którzy prawdopodobnie pałają sympatią do wszelkich ruchów gejowskich i lesbijskich), czy też może bardziej tolerancyjna jest młodzież wszechpolska (która pomimo nieskrywanej odrazy, nie strzela jednak do homoseksualistów….)?

wtorek, 22 kwietnia 2008

O tym, jak autorytet Kościoła, w zamierzchłych czasach został podważony….

Bardzo modne jest obecnie mówienie o kryzysie Kościoła. Otóż, warto w tym kontekście wspomnieć, że cała historia Kościoła pisana jest kryzysami, do których zaliczyć należy przede wszystkim największy dotychczasowy kryzys w życiu kościoła- śmierć krzyżową Chrystusa.
Chciałbym teraz napisać, o pewnym zapomnianym epizodzie z historii cywilizacji europejskiej, który bardzo- jak na owe czasy podważył autorytet Kościoła.

Tym epizodem było….. wynalezienie zegara mechanicznego.

Historia zaczyna się w starożytnym Rzymie, gdzie wykształcił się pewien swoisty system rachuby czasu. Rzymianie dzielili dzień na godziny, a noc na straże. Godziny dzienne, a właściwie pory dnia nazywano: prima – poranek, tertia – pora przedpołudniowa, sexta – południe, nona – popołudnie. Noc zaś dzieliła się na: pierwszą straż, która odpowiada porze wieczorowej, drugą straż, czyli północ, trzecią straż, która była porą piania kogutów oraz czwartą straż – świt. Powyższa metoda określania czasu dzieliła dobę na równą ilość części, które, w zależności od pory roku, trwały różna ilość czasu. System rachuby rzymskiej został przejęty przez Kościół katolicki, w liturgii godzin, a następnie opanował całą Europę.

Sytuacja jednak uległa gwałtownej zmianie wraz z wynalezieniem zegara mechanicznego. Nie wiemy, kto i gdzie go wynalazł. Wiadomo tylko, że pojawił się we Włoszech i w Anglii pod koniec XIII wieku. Pomimo, że pierwsze zegary mechaniczne były bardzo prymitywne i łatwo się psuły ( do tego stopnia, że opłacało się kupować zegar wraz z zegarmistrzem…), to jednak wynalazek ten bardzo szybko się upowszechnił, wypierając swego konkurenta- zegar wodny. Pojawił się jednak oczywisty problem – obrządek Kościoła wymagał pomiarów czasu[*], ale zgodnie z rachubą rzymską, godziny dzienne i nocne były nierówne( z wyjątkiem okresów równonocy). W przeciwieństwie do tego, zegar mechaniczny odmierzał jednakowe godziny, co zrodziło potrzebę mierzenia czasu po nowemu. Kościół bardzo się opierał, nie chcąc zmieniać uświęconej tradycją metody pomiaru czasu, jednak po upływie (bagatela) stu lat przyjął nowe godziny (zachowując w pamięci modlitewnej stary system).



[*] Stąd wywodzi się znana w wielu krajach dziecięca piosenka : „Panie Janie”, mówiąca o bracie Janie, który zaspał i nie zdążył zadzwonić na jutrznię.


środa, 16 kwietnia 2008

Dziesięć powodów, dla których szefowej MEN (NIE) należy się dymisja

Nie zwracając uwagi na wydawcę, przeczytałem tekst, którego celem jest wypunktowaniem błędów Pani minister Katarzyny Hall, a który jest jest w gruncie rzeczy (może ewnentualnie za wyłączeniem punktu 9) litanią pochwalną na jej cześć! (oczywiście z punktu widzenia wolnorynkowca a nie kapitalisty).
Wydawcą jest naturalnie "Trybuna (ludu)".
A oto jakie zastrzeżenia kieruje się przeciwko Pani minister:


1. Brak dialogu ze związkami. MEN praktycznie zerwało negocjacje ze związkami zawodowymi działającymi w oświacie. Resort uważa, że bezpośrednie kontakty obu stron są niepotrzebne, a przedstawiciele ministerstwa będą się spotykać z przedstawicielami środowiska nauczycieli... w Komisji Trójstronnej. Komisja to tymczasem ciało składające się z przedstawicieli wielu resortów, wielu związków zawodowych i organizacji pracodawców. Zajmuje się generalnymi kwestiami dotyczącymi relacji między pracownikami, pracodawcami a państwem. Środowisko nauczycielskie jest zaś tylko jednym z wielu tam reprezentowanych.

2. Ministerialne "rżnięcie głupa'', czyli udawanie, że nie ma problemu ze strajkiem nauczycieli. Katarzyna Hall zachowuje się, jakby żyła na innej planecie. W szkołach wrze, nauczyciele wyjmują z piwnic szturmówki, uczniowie kombinują, jak wykorzystać przymusowe "wakacje'' 27 maja, a pani minister... No właśnie, pani minister nic. Jej zastępczyni Krystyna Szumilas nie zająknęła się na temat strajku nawet podczas sejmowej debaty nad przyszłością polskiej oświaty. Widocznie resort edukacji nie wychodzi aż tak daleko w przyszłość. W podobny sposób MEN woli się nie wypowiadać także m.in. o podwyżkach dla nauczycieli, wcześniejszych emeryturach, warunkach pracy w szkolnictwie, braku pieniędzy w oświacie.

3. Zapowiedź likwidacji Karty Nauczyciela. W styczniu br. Katarzyna Hall na spotkaniu ze związkowcami przedstawiła projekt likwidacji Karty Nauczyciela. To pierwsza szefowa MEN, która na serio chce skasować ostatnie przywileje przysługujące pedagogom. Taki krok grozi odpływem najlepszych nauczycieli i nałożeniem na pozostałych przymusu pracy na takich samych zasadach jak inne zawody za głodowe pensje. Nie będą już obowiązywały gwarancje zatrudnienia, przepisy regulujące odpoczynek, prawo do regeneracji zdrowia i 18-godzinne pensum. Dojdzie też do rozmontowania całego systemu państwowej oświaty.

4. Perspektywa prywatyzacji oświaty. Jednym z największych zagrożeń polskiej oświaty jest jej stopniowa prywatyzacja przez samorządy. Aby nie dokładać do państwowej subwencji oświatowej w całym kraju szkoły i przedszkola przekazywane są prywatnym fundacjom bądź stowarzyszeniom. Koszty tego ponoszą przede wszystkim nauczyciele, którym obcina się pensje i zmusza do cięższej pracy. MEN nie robi nic, aby powstrzymać ten proceder. Być może jakiś wpływ na to ma fakt, iż Katarzyna Hall wywodzi się właśnie ze środowiska organizującego na Pomorzu niepubliczne szkolnictwo w sposób naturalny konkurujące ze szkołami państwowymi. Zresztą samorządowcy przekazując szkoły fundacjom i stowarzyszeniom oficjalnie powołują się na stanowisko i politykę minister Hall.

5. Forsowanie bonu oświatowego. Katarzyna Hall chce obalić dotychczasowy system finansowania szkolnictwa zastępując go tzw. bonem oświatowym. Zgodnie z tym pomysłem, "pieniądze mają iść za uczniem''. Faktycznie jednak bon doprowadzi do likwidacji setek małych szkół, będzie wstępem do prywatyzacji szkolnictwa i doprowadzi do rozmontowania publicznej oświaty.

6. Rozwijanie tzw. alternatywnych form edukacji przedszkolnej. Choć w Polsce dramatycznie brakuje przedszkoli, a w dużych miastach dochodzi nawet do organizowania castingów na przedszkolaka, resort nie zamierza pomagać samorządom w otwieraniu nowych placówek. Zamiast tego Katarzyna Hall proponuje rozwijanie tzw. alternatywnych form edukacji przedszkolnej. Od normalnego przedszkola różnią się one w sposób zasadniczy - organizatorzy takich placówek nie muszą spełniać szeregu restrykcyjnych wymagań sanitarnych, lokalowych i bezpieczeństwa takich, jakie muszą spełniać prawdziwe przedszkola. Nie muszą też realizować pełnych programów wychowania i - co najistotniejsze dla szukającego oszczędności MEN - nie trzeba płacić zatrudnianym w nich pedagogom tyle co w normalnych przedszkolach. Poza tym alternatywne placówki pracują krócej niż normalne przedszkola i tylko w niektóre dni tygodnia. Co też oznacza oszczędności. Podobnie jak brak wymogów dotyczących liczby dzieci w grupach. W ,innych formach wychowania'' nie ma przeszkód, by jeden nauczyciel opiekował się jednocześnie np. 40 dzieci. Wszystko to oczywiście odbija się na poziomie kształcenia, ponieważ dzieci uczące się w przedszkolach alternatywnych mają mniejsze umiejętności niż te z klasycznych placówek. Z tego, co na świecie jest jedynie uzupełnieniem oferty przedszkoli, minister Hall chce zrobić podstawową formę opieki nad dzieckiem. Rzecz jasna "alternatywne formy'' najczęściej prowadzić będą instytucje bądź osoby prywatne.

7. Plan likwidacji kuratoriów oświaty. Katarzyna Hall zamierza skasować instytucję państwową, która często jest ostatnią barykadą powstrzymującą samorządy przed szaleńczymi pomysłami zamykania szkół. A także ich prywatyzacją. Kurator nadzoruje pracę nauczycieli, realizację programów nauczania, programów wychowawczych, rozpatruje skargi rodziców, kontroluje wypoczynek wakacyjny dzieci - obozy i kolonie. Hall chce tymczasem przyznać większe uprawnienia samorządom, aby to one decydowały, czy dana szkoła ma istnieć, czy nie. I czy np. w miejsce publicznej szkoły nie powołać prywatnej.

8. Umacnianie w szkole pozycji "jedynie słusznej wiary''. Zaraz po objęciu swojej funkcji Katarzyna Hall zaczęła zabiegać o spełnienie czołowych postulatów Kościoła katolickiego, czyli wliczania oceny z religii do średniej oraz możliwości zdawania matury z katechezy. Ponieważ sprawa zrobiła się głośna i zaczęła szkodzić Kościołowi, wyciszono ją, ale po spotkaniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w lutym br. - w skład której wchodzi także minister Hall - Kościół mógł odtrąbić pełny sukces. Powołano bowiem państwowo-kościelny zespół, który zajmuje się tymi sprawami.

9. Nowy kanon lektur. Katarzyna Hall wpadła na pomysł, by dzieci nie czytały już całych dzieł literatury, ale tylko fragmenty. Tak się ma stać m.in. z pozycjami Witolda Gombrowicza i Juliusza Słowackiego. Wszystko ponoć dlatego, że młodzież i tak nie czyta książek. To może w ogóle zlikwidować kanon książek i zastąpić go kanonem szkolnych bryków?

10. Lekceważenie Sejmu i obywateli. W ostatni czwartek posłowie, nauczyciele i rodzice mieli nadzieję, że Katarzyna Hall zabierze głos na temat niepokojącej sytuacji w szkolnictwie. MEN miało bowiem przedstawić w parlamencie informację na temat polityki edukacyjnej rządu. Zawiedli się. Minister Hall nie pojawiła się w Sejmie. W zastępstwie wysłała wiceminister Szumilas. W tym samym czasie urządziła zaś własną konferencję prasową i udzielała wywiadów dziennikarzom.

całość tekstu pod:http: //wiadomosci.onet.pl/1481571,2677,1,hall_to_hell,kioskart.html

Rzeczywiście, Pani minister to chce tylko prywatyzować, zrzucać odpowiedzialność na dzieci i rodziców zamiast na państwo, i kompletnie nie zważa na utyskiwania nauczycieli, a fakt, że kieruje się sugestiami Kościoła Katolickiego (zamiast np. stowarzyszenia "Lambda"), przyćmiewa nawet pomysł wprowadzenia bonu oświatowego.....

niedziela, 13 kwietnia 2008

Krótka refleksja nad naturą Unii Europejskiej

Za każdym razem, gdy dolatują mnie słuchy o coraz to nowszych "pomysłach" z Brukseli, tylekroć włos jeży się na mojej czaszce.... Czy to sprawa dotyczy wielkości ogórka, czy też dyskusji na temat "czy marchewka jest owocem czy warzywem?", lub choćby (kontynuując wątek kulinarny...) temperatury potraw podawanych w restauracjach, za każdym razem zadaję sobie to samo pytanie : jakim kosztem?
Jakie koszty ponosi nasze społeczeństwo w wyniku przejmowania przez rząd coraz to nowych ról, które były przypisane jednostkom i wspólnotom? Otóż, niedawno, w znakomitym dziele równie znakomitego filozofa społecznego - de Tocqueville'a natrafiłem na pewien fragment, w którym ostrzega on swoich czytelników przed powierzaniem państwu zbyt wielkiej władzy:

"Wziąwszy w ten sposób w swoje potężne dłonie każdego człowieka po kolei i ulepiwszy go według własnego upodobania, władca pochyla się z kolei nad całym społeczeństwem. Oplątuje je siecią małych, zawiłych, drobiazgowych i jednolitych reguł, której zerwać nie potrafią nawet najoryginalniejsze umysły i najżywotniejsze duchy, chcące wznieść się ponad tłum. Nie łamie woli, lecz ją osłabia, nagina i opanowuje. Rzadko zmusza do działania, lecz zawsze staje na przeszkodzie wszelkiemu działaniu. Nie niszczy, lecz dba, by nic się nie rodziło. Nie tyranizuje - krępuje, ogranicza, osłabia, gasi, ogłupia i zmienia w końcu każdy naród w stado onieśmielonych i pracowitych zwierząt, których pasterzem jest rząd".

Wszystko sprawdza się dzisiaj.......... A jeśli ktoś ma co do tego wątpliwość, to niech upiecze sobie dwie foremki pierniczków, wyjdzie przed dom i spróbuje je sprzedać (bez zgłoszenia działalności, nadania NIP-u, REGONU-U, świadectw SANEPIDU, świadect wyposażeniowych itd itd itd...)



czwartek, 10 kwietnia 2008

Nietypowa tancerka

Tancerkę, której taniec zachwycił mnie o wiele bardziej niż wszystkie edycje "tańca z gwiazdami" razem wzięte, a której wyczyny zamieściłem poniżej, charakteryzuje pewna niezwykłość.
Otóż, przypatrzmy się z bliska jej poczynaniom, a następnie spróbujmy odpowiedzieć na pytanie:
"w którą stronę ona się kręci?"
Czy jej noga zatacza kręgi zgodne z ruchem wskazówek zegara, czy też nie?

Zanim jednak komuś znudzi się poniższy filmik- śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż ciekawostka kryje się w tym, że dla jednych, tancerka kręci się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a dla innych robi to w kierunku przeciwnym. I co ciekawe...... jedni i drudzy mają rację!
Dowcip bowiem polega na tym, że kierunek ruchu tancerki, jest uzależniony tylko i wyłącznie od tego, której półkuli mózgowej używamy podczas obserwacji. I tak, jeśli widzisz, że tancerka kręci się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, wówczas używasz prawej półkuli, zaś w drugim przypadku- używasz półkuli lewej. W zależności od kierunku ruchu tancerki jaki widzisz, można ustalić, która półkula mózgowa jest w twoim przypadku dominująca.

Istnieje także możliwość "przełączania" półkul mózgowych podczas obserwacji tancerki. Wówczas, tylko od nas zależy, czy kręci się ona w jedną, czy w drugą stronę... Wymaga to jednak pewnej koncentracji oraz treningu, i podobno są osoby, które nie są w stanie "przełączyć" się na drugą półkulę....





Zamieszczam także kilka informacji dla wszystkich tych, którzy są ciekawi, jakie właściwości posiadają poszczególne półkule.
Zacznijmy od prawej:

Półkula prawa:
- używa uczuć
- skupia się na "całości"
- pracuje w oparciu o fakty
- pracuje na słowach i języku
- analizuje teraźniejszość i przeszłość
- przydatna w matematyce i w nauce
- musi "zrozumieć"
- wychwytuje prawidłowości
- koncentruje się na nazwie obiektu
- ważne jest bezpieczeństwo

Półkula lewa:
- używa logiki
-
skupia się na fragmencie(detalach)
-
pracuje w oparciu o wyobraźnię
-
pracuje na symbolach,wyobrażeniach
-
analizuje teraźniejszość i przyszłość
-
przydatna w literaturze, religii
-
musi "pojąć" intuicyjnie
-
wyobraźnia przestrzenna
-
koncentruje się na funkcji obiektu
-
ważne jest podejmowanie ryzyka

czytelników proszę o komentarze!!!

środa, 9 kwietnia 2008

Potwierdzanie przypuszczeń

Dziś chciałbym krótko napisać o pewnym bardzo ciekawym mechanizmie, jakim rządzi się nasza psychika. Chodzi mi mianowicie o zjawisko tzw. "potwierdzania przypuszczeń". Polega ono na tym, iż bardziej jesteśmy skłonni do akceptowania lub nawet dostrzegania faktów, które są zgodne z naszymi uprzednimi przewidywaniami oraz oczekiwaniami. Łatwo się domyślić, iż powyższą definicję opisową można także przedstawić w formie negatywnej : jesteśmy skłonni do odrzucania czy pomijania faktów, które nie są zgodne z naszym światopoglądem.
Aby zilustrować powyższe stwierdzenia, przedstawię kilka przykładów. Otóż, kiedy obserwujemy w telewizji debatę, z udziałem polityka darzonego przez nas sympatią, którego oponentem jest nie lubiany przez nas polityk, wówczas nawet sami, na drodze introspekcji potrafimy dostrzec, że o wiele łatwiej przychodzi nam wytłumaczyć, lub obronić ewentualne potknięcia naszego faworyta, niż uczynić to samo względem nie lubianego przez nas człowieka.
Jednak o wiele bardziej uderzający jest inny przykład: W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono eksperyment, w którym dwie oddzielone od siebie grupy nauczycieli miały za zadanie ocenić ogólne zdolności pewnego ucznia, na podstawie wcześniej przygotowanych pytań. Jedną grupę poinformowano, że uczeń ów pochodzi z bogatej rodziny inteligenckiej, natomiast druga grupa nauczycieli otrzymała informację, że badany przez nich uczeń pochodzi z ubogiej rodziny robotniczej. Łatwo się już chyba domyślić, że oceny tych dwóch "komisji", opierające się na dokładnie tych samych podstawach (odpowiedziach ucznia) były inne. Grupa pierwsza oceniła zdolności ucznia jako ponad przeciętne, natomiast w oczach drugiej grupy nauczycieli, zdolności ucznia plasowały się nieco poniżej przeciętnych.
Czyż to nie jest zdumiewające? Patrząc na dokładnie te same dane, można wysnuć dwa zupełnie różne wnioski! (Można się na to powoływać u profesorów!)

Poruszam ten temat, ponieważ czasem zarzuca się nauce, iż jest ona arogancka, i wydaje jej się, że ma monopol na prawdę. Osoby, które wygłaszają podobne sądy zazwyczaj twierdzą właśnie, iż na zgromadzone dane empiryczne można patrzeć w sposób inny, "alternatywny"(np. bioenergetyczna interpretacja mechaniki kwantowej) . Nie zapominajmy jednak, że zjawisko "potwierdzania przypuszczeń"może dotyczyć tylko pojedynczych naukowców, ale nie całej nauki. W jej obrębie istnieje bowiem mechanizm auto - korekcyjny, który chroni ją przed popadnięciem w subiektywizm poszczególnych badaczy. Ten mechanizm można określić następująco: "jeśli nie patrzysz sceptycznie na wyniki swoich badań, to zrobi to kto inny, podczas wielkiego sympozjum w którym będziesz brał udział, przy wielkim aplauzie zgromadzonych".

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Sprawiedliwość społeczna

Powszechnie znane jest podejście pana Janusza Korwin – Mikke do kwestii sprawiedliwości społecznej. Twierdzi on bowiem, że jeżeli coś jest czymś innym, niż sprawiedliwością, to na ogół jest to tylko elegancka maska, pod którą kryje się jakaś, bliżej nieokreślona forma niesprawiedliwości.
Wydaje mi się, że dość ciekawym uzupełnieniem tej myśli jest pogląd głoszony przez Franciszka Fukuyame. Uważa on, że już od czasów Platona filozofowie rozumieją, że podstawową przeszkodą na drodze do sprawiedliwości społecznej jest….rodzina. Ludzie bowiem zwykle kochają swoje rodziny i krewnych dużo bardziej, niż ci na to zasługują. Kiedy zaś powstanie konflikt pomiędzy zobowiązaniem wobec członka rodziny, a zobowiązaniem wobec bezosobowej władzy publicznej, rodzina wygrywa. Dlatego właśnie Sokrates w V księdze Państwa twierdzi, że aby stworzyć prawdziwie sprawiedliwe miasto, niezbędna jest komuna kobiet i dzieci, tak aby rodzice nie znali swojego biologicznego potomstwa i nie mogli go faworyzować.

Dobrze zatem się stało, że marzenia Platona się nie ziściły, i że nie rządzą nami filozofowie. Dobrze także, że idea platońskiej sprawiedliwości upadła na rzecz rzymskiej, pragmatycznej koncepcji, w myśl której sprawiedliwość oznacza „oddać każdemu, co mu się należy”. Dlatego też, z pewnym niepokojem należy patrzeć na współczesne nowinkarskie nurty, obiecujące nam raj na ziemi, które na swych sztandarach obnoszą hasła: sprawiedliwości społecznej.

niedziela, 6 kwietnia 2008

Paradoks Newcamba

Przepraszam bardzo za tak długą nieobecność, ale radosna twórczość związana z pisaniem mojej pracy sprawiły, że musiałem się skoncentrować na jednym (pisaniu)

A więc ruszamy....

Niniejszy paradoks został wymyślony w 1960 roku przez (jakże mogłoby być inaczej…) amerykańskiego fizyka – Williama Newcamba. Newcamb zamierzał użyć niniejszego paradoksu do badań nad ludzką wolą, chcąc sprawdzić, czy jest ona rzeczywiście wolna, czy też jest raczej zdeterminowana. Jednakże wydaje mi się, że paradoks ten może być także przydatny w analizie naszej (ludzkiej) skłonności do wiary w jakąś transcendentną Istotę, która jest w stanie przewidzieć nasze zachowanie…. Dlatego też specjalnie tak przekształciłem dylemat Newcamba, aby obejmował on również swym zasięgiem kwestię wiary w istotę, którą w naszym kręgu cywilizacyjnym zwykło się określać mianem: Boga.

A więc…. Załóżmy, że leżą przed tobą (drogi czytelniku) dwa czarne, nieprzezroczyste pudełka.

  • w pudełku nr 1 znajduje się tysiąc złotych
  • w pudełku nr 2 znajduje się albo milion złotych, albo nie ma w nim nic.

Masz dwie możliwości:

  • możesz wziąć oba pudełka
  • możesz wziąć tylko pudełko nr 2.

Wczoraj Istota, co do której wierzysz, że ma umiejętność przewidywania twoich decyzji, przewidziała jak za chwilę postąpisz…

  • jeżeli Istota przewidziała, że weźmiesz oba pudełka, wówczas pudełko nr 2 jest puste
  • jeżeli natomiast Istota przewidziała, że weźmiesz tylko drugie pudełko, to umieściła w nim milion złotych

Jak drogi czytelniku postąpisz?

Popatrzmy co mamy do zyskania, a co do stracenia:



Istota

Przewiduje że weźmiesz oba pudełka

Przewiduje że weźmiesz tylko pudełko nr 2

Bierzesz oba pudełka

1000 zł

1 001 000 zł

Bierzesz pudełko nr 2

0 zł

1 000 000 zł

Ty







Istota wykonała już swój ruch, ty jednak nie wiesz jaki on jest, a przed tobą leżą dwa pudełka! Jeśli wierzysz, że istota trafnie przewidziała twój wybór, to opłaca ci się wziąć pudełko nr 2, no bo będzie tam na pewno milion złotych. Jednak z drugiej strony, jeśli Istota to przewidziała, i wsadziła tam milion, to co stoi na przeszkodzie, żeby wziąć obydwa pudełka? Tysiąc złotych przecież też piechotą nie chodzi….

Z badań przeprowadzonych na uniwersytetach w USA wynika, że istnieje pewna ciekawa prawidłowość. Otóż, im mocniej jesteśmy przekonani o wolności naszej woli, tym większy opór budzi w nas idea, że Istota może przewidzieć naszą decyzję i w konsekwencji wzrasta nasza skłonność do wzięcia obu pudełek.

Zachęcam wszystkich, aby wybrali jedną z możliwości paradoksu Newcamba, i zaznaczyli ją na powyższej ankiecie……

sobota, 22 marca 2008

Idź na całość!

Dzisiaj będzie o prawdopodobieństwie. Otóż, chyba każdy (przynajmniej w przelocie) rzucił kiedyś okiem na teleturniej idź na całość. Często dochodziło w nim do następującej sytuacji:
Prowadzący mówi: przed panem/panią znajdują się trzy bramki: nr 1 , nr 2 i nr 3 ale tylko w jednej z nich znajduje się upragniony samochód. Proszę wybrać jedną z nich.
Przypuśćmy, że gracz wybiera bramkę nr 1.
W tym momencie prowadzący odsłania jedną z pozostałych bramek, powiedzmy, że będzie to bramka nr 2 i pokazuje , że jest ona pusta.
Następnie stawia pytanie: Czy chce pan/pani zamienić bramkę nr 1 na bramkę nr 3?

To samo pytanie stawiam wszystkim czytelnikom: czy gracz powinien zamienić bramkę nr 1 na bramkę nr 3 ?

Otóż..... oczywiście że.....powinien!
Dlaczego? A no dlatego, że gracz wybierał jedną bramkę spośród 3, a więc prawdopodobieństwo trafienia w główną nagrodę wynosiło 1 do 3, natomiast w pozostałych dwóch bramkach główna nagroda znajdowała się z prawdopodobieństwem 2 do 3. Prowadzący wprawdzie odsłonił jedną z bramek i pokazał, że ona jest pusta, jednakże on wiedział którą bramkę ma odsłonić, dlatego też główna nagroda z prawdopodobieństwem 2 do 3 znajduje się w bramce nr 3.
A więc idźcie na całość!

Jeśli kogoś nie przekonuje powyższe rozumowanie, to proponuję wykonać podobne losowanie, z tym, że wybierać będziemy jedną bramkę spośród stu bramek, a nie jak wcześniej spośród trzech. W tym momencie w wybranej przez nas bramce nagroda znajduje się z prawdopodobieństwem 1 do 100, wtedy prowadzący odkrywa przed nami 98 bramek pokazując, że są puste, i pyta nas, czy chcemy zamienić bramkę nr 1 na bramkę nr 100?
Wymieniajmy śmiało, bo nagroda w ostatniej bramce znajduje się z prawdopodobieństwem 99 do 100!
a

sobota, 15 marca 2008

Co było najpierw: uśmiech- czy przyjemne uczucie?

Wielu naukowców, w tym zwłaszcza tzw. behawioryści , z przekonaniem twierdzi, że to właśnie przyjemne uczucie wywołuje śmiech, a nie na odwrót. Ale jeśli wnioski wynikające z ostatnich badań nie są błędne, mogą się oni bardzo zdziwić. Doświadczenia laboratoryjne bowiem wskazują, że fizjologia uśmiechu oraz innych wyrazów twarzy może sama wywołać emocje. To wcale nie oznacza, że wyraz twarzy jest ważniejszy w wywoływaniu uczuć niż myśli i wspomnienia, ale że wszystko razem wpływa na siebie wzajemnie na sposoby wcześniej uważane za nieprawdopodobne. Co ciekawe, ta koncepcja nie jest nowa. Ponad sto lat temu Darwin wraz z psychologiem- Williamem Jamsem wysunęli teorię, że wyraz twarzy odgrywa istotną rolę w w wywoływaniu uczuć, które mu zwykle towarzyszą. Darwin mawiał: "zmieńcie minę, a stłumicie wewnętrzną emocję"

środa, 12 marca 2008

Ciekawostka z USA

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale TPSA zafundowała mi przerwę w dostawie internetu (co niestety trwa nadal)


W 1787 roku miała miejsce ratyfikacja konstytucji Stanów Zjednoczonych. W artykule pierwszym tego dokumentu natrafiamy na następujące sformułowanie:

The Congress shall have the power to lay and collect taxes, duties, imposts and excises to cover the debts of the United States” , co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że Kongres ma prawo do narzucania i ściągania : podatków, ceł, narzutów oraz akcyz. Sformułowanie to spełnia ujawnia swoją ukrytą treść dopiero po nieco bliższej analizie….. Otóż, jeżeli rzucimy okiem na Oxford English Dictionary i przyglądniemy się opisowym definicjom użytych w powyższej formule słów, wszystko stanie się jasne. Otóż : „tax” –(podatek) to obowiązkowa składka na rzecz rządu, „duty” (cło) – opłata narzucona na import lub eksport różnych towarów, „impost” (narzut) – podatek narzucany na określony towar, „excise”(akcyza)- jakakolwiek opłata bądź podatek.

Krótko mówiąc, można powiedzieć, że ratyfikowana konstytucja USA stwierdza, że : The Congress shall have the power to lay and collect taxes, taxes, taxes and taxes to cover the debts of the United States. Tzn. Kongres ma prawo do narzucania oraz ściągania podatków, podatków, podatków oraz podatków.


piątek, 7 marca 2008

Krótka refleksja dotycząca programu ubezpieczeń społecznych (inspirowana Friedmanem)

Otóż, program ubezpieczeń społecznych dokonuje transferu pieniędzy od ludzi młodych do starych. W pewnym sensie miał on miejsce w całej historii ludzkości, młodzi bowiem zwykle pomagali swoim rodzicom i krewnym. Także i obecnie w wielu ubogich krajach o wysokiej stopie zgonów wśród dzieci, chęć posiadania potomstwa, które zapewni pomoc na starość- jest główną przyczyną wysokiej stopy urodzeń oraz licznych rodzin. Różnica między programem ubezpieczeń społecznych a uprzednimi metodami transferu polega wszakże na tym, że ubezpieczenia społeczne są przymusowe i bezimienne, tamte zaś były dobrowolne i oparte na związkach osobistych. Moralna odpowiedzialność jest sprawą jednostki, a nie kwestią ubezpieczeń społecznych. Dzieci pomagały rodzicom z miłości lub z obowiązku. Teraz wspierają rodziców nieznanych sobie ludzi i czynią to pod przymusem lub z obawy. Tamte transfery wzmacniały więzy rodzinne, transfery przymusowe osłabiają je…


Co więcej, ubezpieczenia społeczne dokonują też transferu pieniędzy od uboższych do zamożniejszych. Co prawda, z systemu świadczeń mają korzystać przede wszystkim ludzie o niższych płacach, ale ten efekt jest z nawiązką niwelowany przez inny. Dzieci z ubogich rodzin zwykle zaczynają pracować- a więc i płacić podatki- w stosunkowo wczesnym wieku, dzieci z rodzin o wyższych dochodach- w znacznie późniejszym. A patrząc od drugiego końca- osoby o niższych dochodach żyją przeciętnie krócej od ludzi z wyższymi dochodami. W rezultacie jest tak, że biedni płaca podatki dłużej od bogatych, a krócej od nich otrzymują świadczenia- wszystko zaś w imię pomocy ubogim!


Dodam jeszcze dwie rzeczy. Otóż tzw. „składki” na ZUS to zwykły eufemizm. Nie ma żadnej składki, jest tylko podatek na ZUS! Ponadto warto rzucić okiem na pewne statystyki z USA . W 1950 r. Na jednego emeryta podatki płaciło 16 podatników. W roku 2000 jednego opłacało go trzech Amerykanów, zaś obecnie robi to tylko dwóch.

Jak będzie dalej?

środa, 5 marca 2008

Człowiek- z punktu widzenia mózgu

Ponieważ wiele osób pytało mnie o to, co przedstawia zdjęcie które do niedawna zamieszczone było na moim blogu, toteż podejmę się krótkiego uzasadnienia....

Otóż poniższa postać to tzw. humunculus . Geneza humunculusa to bardzo interesujący obszar poszukiwań. Ponieważ dawno temu słowa humunculus używano dla oznaczenia pewnych przyjaznych duchów, potem odnoszono je do kształtu korzenia mandragory- który jak wiadomo przypomina człowieka ( tak samo jak zamieszczone niegdyś na mym blogu zdjęcie do złudzenia przedstawiało Matkę Boską na tabletce...), natomiast w czasach nowożytnych humunculusem określano hipotetycznego ludzika, który siedzi w ludzkiej głowie i steruje ciałem...

Ale ad rem.... Okazuje się, że mózg przydziela przestrzeń odpowiednio do tego, za jak ważną uznaje określoną część ciała, tworząc mapę ciała. W tych kategoriach- jak dużo miejsca zajmuje dany narząd w mózgu- mózg odbiera nasze ciało zupełnie inaczej, niż my je widzimy. Największe obszary przydzielone są więc dłoniom (zwłaszcza kciukom), potem ramionom, wargom, językowi i stopom. Reszta ciała proporcjonalnie jest skurczona. Gdybyśmy naprawdę wyglądali tak, jak postrzega nas mózg, stanowilibyśmy dość zdeformowany konglomerat powiększonych i zmniejszonych organów.

wtorek, 4 marca 2008

Jak wycisnąć ze społeczeństwa jak najwięcej pieniędzy?

Ponieważ oprócz nauki, interesuje mnie także myśl ekonomiczna (która,) co ciekawe ma z nauką wiele wspólnego o czym postaram się pokrótce kiedyś szerzej napisać.... toteż postaram się zamieszczać od czasu do czasu wpisy dotykające problemów gospodarczych....

Jeden z włoskich ekonomistów - A. Puviani, probował swego czasu odpowiedzieć na następujące pytanie: " Co zrobiłby rząd, gdyby chciał wycisnąć ze społeczeństwa jak najwięcej pieniędzy?"
Puviani zaproponował jedenaście strategii, które taki rząd mógłby zastosować:
  1. Stosowanie raczej podatków pośrednich (ukrytych w cenach towarów) niż bezpośrednich
  2. Inflacja, dzięki której państwo redukuje wartość innych walut
  3. Pożyczki, aby opóźnić konieczne opodatkowanie
  4. Podatki od darowizn i luksusu; dzięki temu że podatek towarzyszy zakupowi lub nabyciu czegoś szczególnego, zmniejsza się jego "dokuczliwość"
  5. Podatki "tymczasowe" które nie są jednak odwoływane kiedy minie czas zagrożenia
  6. Podatki, które bazują na konfliktach społecznych; nałożenie wyższych podatków na niepopularne grupy (jak: bogaci, palący, czy żyjący z nieprzewidzianych zysków)
  7. Grożenie społecznym rozpadem i wycofaniem świadczeń państwowych w przypadku zredukowania podatków
  8. Zbieranie całego obciążenia podatkowego w relatywnie małych kwotach (powstrzymanie się od podatku od sprzedaży czy dochodu) przez cały czas, zamiast sumy globalnej ściąganej raz na rok.
  9. Podatki, których dokładny zakres nie może być przewidziany, utrzymują podatnika w nieświadomości co do ich wysokości
  10. Nadzwyczaj skomplikowany budżet, mający ukryć przed społeczeństwem sposób jego funkcjonowania
  11. Posługiwanie się generalnymi kategoriami wydatków, jak: "edukacja" czy "obrona", aby utrudnić osobom z zewnątrz oszacowanie indywidualnego wkładu do budżetu.
Czy to nie brzmi znajomo?




O duchach i mózgu

Dlaczego ludzie myślą, że widzieli ducha? Jak mózg daje się oszukać? Jedna z całkiem poważnych hipotez głosi, że ludzie widzą duchy w nawiedzonych domach wskutek wdychania spor rozsiewanych przez psychoaktywne grzyby rosnące na ścianach starych domostw. Owe mikroskopijne drobinki mają działanie halucynogenne, czyli wywołują wrażenie postrzegania różnych rzeczy, osób i zjawisk. To dość ciekawa i zarazem stara hipoteza, ponieważ ogłoszono ją już w 1883 roku.

środa, 27 lutego 2008

Okaleczanie genitaliów

Psychiatrzy twierdzą że okaleczanie własnych genitaliów może być interpretowane jako działanie urojeniowo motywowane niską samooceną, chorobliwą fascynacją ciałem, wymuszoną wczesną aktywnością seksualną i ambiwalentnym stosunkiem do dojrzałości seksualnej.
Jeżeli to prawda,to współczesna moda na kolczykowanie całego ciała oraz tatuaże wydaje się być w pełni zrozumiała. Wiele młodych osób ma dziś niską samoocenę i wykazuje niezdrowe zainteresowanie własna fizycznością. Pytanie brzmi: Jak bardzo odległa jest ta moda od odnotowywanej przez psychiatrów skłonności do okaleczania genitaliów? Wydaje mi się, że nie bardzo odległa.....

Zaraz zaraz jak się nazywa ten śpiewak o czerwonych włosach i dużej ilości kolczyków.....? :-)

poniedziałek, 25 lutego 2008

W kwestii formalnej.....

Wszędzie dookoła dudni się o homofobii i homofobach. Gdy tylko ktoś wypowiada się źle o „kochających inaczej” – wówczas zarówno przez opinię społeczną, jak i przez siebie samego uważany jest za homofoba. Tymczasem każda fobia jest zaburzeniem neurotycznym które objawia się trwałym, irracjonalnym, pozarozumowym i nieproporcjonalnym lękiem przed istotami żywymi lub przedmiotami, sytuacjami, czy określonymi okolicznościami. Podstawową cechą fobii jest niepokój, a najczęstsze jej symptomy to: palpitacja serca, pocenie się, przyspieszony i płytki oddech lub omdlenia. Te objawy występują każdorazowo, kiedy chory zetknie się z czynnikiem wywołującym fobię. I tak, kiedy boimy się pająków- wówczas mamy do czynienia z arachnofobią, zaś gdy boimy się zamkniętych przestrzeni określa się nas mianem klaustrofobów.
Również homofobia jest fobią (to dość oczywiste), czyli jest chorobliwym lękiem przed homoseksualizmem ( lęk może dotyczyć tak samego siebie, jak i innych ludzi).
Jaki z tego wniosek? Ano taki, że mówiąc o homofobach, nikt nie ma na myśli osób, które się homoseksualistów lękają! Homofob to raczej osoba która nie darzy sympatią (delikatnie mówiąc) lub też nienawidzi (mówiąc dosadnie) homoseksualistów. Kiedy więc czytamy bądź słyszymy o tym, że jakaś parada równości została zaatakowana przez homofobów, to pamiętajmy, że mamy tu do czynienia ze sformułowaniem wewnętrznie sprzecznym…

sobota, 23 lutego 2008

Dlaczego warto jeść czekoladę ?

Badacze wykazali, że czekolada zawiera związek chemiczny znany jako fenyloetyloamina. To substancja również naturalnie produkowana w mózgu, gdzie odpowiada za stymulację i poprawę nastroju. Fenyloetyloamina to ten sam związek, który mózg wytwarza, kiedy ktoś się zakocha. Pod wpływem tej substancji chemicznej pojawia się szczęśliwy, marzycielski nastrój, bicie serca przyspiesza, a człowiek czuje przypływ energii. W jednym z badań okazało się, że apetyt na czekoladę bardzo często pojawia się u osób, które właśnie rozstały się z ukochanym czy ukochaną.

Niestety nauka nie zawsze okazuje się spełnieniem marzeń.....najnowsze badania dowodzą bowiem, że związek ten nigdy nie dociera z pożywienia do mózgu...


wtorek, 19 lutego 2008

Brakuje ogniw?

Jednym z często przytaczanych zarzutów przeciwko teorii ewolucji, jest rzekomy brak ogniw przejściowych. Niezależnie co zwolennicy tego zastrzeżenia rozumieją pod pojęciem "ogniwo przejściowe", chciałbym zaproponować następujące podejście do tego tematu:
Otóż wiadome jest, że wszystkie psy jakie mamy dzisiaj w domach i przed domami pochodzą bezpośrednio od wilka- ich przodka. Niby to jest dość oczywiste prawda? No... ale ja jestem sceptykiem, i proszę o dostarczenie mi WSZYSTKICH ogniw przejściowych, bo inaczej nie uwierzę!
Wiadomo, że to jest niemożliwe gdyż nie wszystko się zachowało... Pomyślmy teraz: jeżeli nie dysponujemy pełnym zapisem kopalnym dotyczącym ewolucji trwającej przez kilkanaście tysięcy lat, to o ileż mniej jest prawdopodobne, że będziemy kiedyś dysponować świadectwami kopalnymi ewolucji trwającej miliardy lat!
d

niedziela, 17 lutego 2008

Rytuał czuwania przy zwłokach

Początkowo czuwanie przy zwłokach miało na celu upewnienie się, czy nieboszczyk na prawdę nie żyje. W poprzednich stuleciach pogrzebano żywcem wiele osób znajdujących się w stanie śpiączki. Podobna nawiązuje do tego baśń o królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Cała ta niepewność i lęk doprowadziły też do powstania zwyczaju wystawiania trumny na widok publiczny. Było to na długo przed sekcjami zwłok, śledztwami koronerów i aktami zgonu...

piątek, 15 lutego 2008

Ciekawostka dotycząca śmierci klinicznej

Istnieje bardzo wiele teorii tłumaczących śmierć kliniczną i prowadzi się wiele studiów próbujących oddzielić mity od rzeczywistości. Jednym z bardziej interesujących wniosków, które pojawiły się w ostatnich latach , jest to, że zjawisko to jest ściśle związane z kulturą, do jakiej przynależy osoba, która go doświadczyła. Prawdopodobieństwo pojawienia się danych elementów zależy od społeczności w jakiej wychowała się dana osoba, która go doświadczyła. Na przykład na podstawie pracy pewnego naukowca, stwierdzono, że wielu Afrykańczyków relacjonujących śmierć kliniczną, postrzega to doświadczenie jako złe i mające związek z czarami. Tymczasem Japończycy, którzy przeżyli śmierć kliniczną, opowiadają często o długich, ciemnych rzekach, i pięknych kwiatach. Są to popularne symbole w sztuce japońskiej. Zaś mieszkańcy Indii wschodnich widzą czasami "zbiurokratyzowaną" wizje nieba. Wreszcie Mikronezyjczycy czasem widzą niebo, jako wielkie miasto pełne drapaczy chmur....


wtorek, 12 lutego 2008

O śmierci ciąg dalszy....

Między północą a porankiem zdarza się tyle zgonów ludzi chorych i starych, że niektórzy statystycy medyczni powiadają, że nieważne, jak chorzy jesteście, jeśli nadal żyjecie o 10.00 rano, istnieje duże prawdopodobieństwo, że przetrzymacie kolejny dzień....

Apropo śmierci.....

Możecie przeżyć, nawet jeśli stracicie 80% swoich jelit, 75% wątroby, śledzionę, 1 płuco, 1 nerkę i wszystkie narządy z okolicy miednicznej. Jednak gdy stracicie 20% wody zawartej w organizmie, śmierć jest nieuchronna........

niedziela, 10 lutego 2008

śmierć i zmysły....

W chwili śmierci jako ostatni zanika zmysł słuchu. Jeśli wszystkie pięć funkcjonowało do końca normalnie, najpierw tracimy wzrok, potem smak, węch, czucie i na końcu słuch. Jest to ta sama kolejność, której doświadczamy każdej nocy, zasypiając.

Czy ludzie pochodzą od małp?

Spór o teorię ewolucji sprowadza się zazwyczaj do kontrowersji wokół twierdzenia, że człowiek pochodzi od małpy….
Co ciekawe, błąd w tej kwestii nie leży po stronie antyewolucjonistów ! Błądzą tutaj ci, którym wydaje się, że wnioskiem płynącym bezpośrednio z teorii Darwina jest fakt, że człowiek ma wśród swoich potomków jakiegoś szympansa lub goryla….
Otóż, nie jest to prawda!
Ludzie nie pochodzą od żadnych, współcześnie żyjących małp! Chodzi raczej o to, że zarówno współcześnie żyjące małpy, jak i ludzie posiadają wspólnego przodka! Przodek ten żył prawdopodobnie jakieś 7 milionów lat temu….
To bardzo ważne, gdyż zawsze, kiedy toczy się o coś spór, warto dobrze określić jego przedmiot....

piątek, 8 lutego 2008

Teoria ewolucji jest „tylko” teorią

Często ludzie, którzy nie potrafią pogodzić swojego światopoglądu z teorią ewolucji używają popularnego wykrętu w celu samo-usprawiedliwienia. Twierdzą, że jest ona „tylko” teorią a nie faktem, a zatem nie muszą w nią wierzyć. Abstrahując, już od tego, że w teorie się nie „wierzy”, ale teorie się akceptuje lub nie (jeśli nie, to trzeba mieć uzasadnione podstawy), chciałbym odnieść się do tego popularnego wytrychu słownego.
Otóż ja także staram się usprawiedliwić wszystkich laików, którzy przeciwstawiają „teorię” ewolucji „faktowi” ewolucji! Usprawiedliwiam ich bowiem orzeczeniem jakie zostało swego czasu wydane przez Radę Szkolną w Dover (USA). Brzmiało ono następująco:
Ponieważ teoria Darwina jest teorią, jest ona stale sprawdzana w miarę odkrywania nowych faktów. Teoria ta nie jest faktem….itd.”
Nie ma się zatem co dziwić, że przeciętny Kowalski także używa takich słów….
Dlatego chciałbym podkreślić z całą mocą, że w nauce słowo „teoria” jest wyrażeniem nobilitującym i że w nauce nie mamy do czynienia z niczym „ponad”! Teoria zajmuje w nauce najwyższe stanowisko! Dlatego właśnie mówimy o teorii grawitacji, teorii względności czy choćby o teorii korpuskularno- falowej.. Jeśli zaś ktoś przeciwstawia fakty- teorii, popełnia błąd. W praktyce bowiem , w nauce fakty częstokroć stoją niżej w stosunku do teorii. Może to brzmieć dziwnie, ale zilustruję to następującą dygresją:

Jeden z oponentów Darwina zarzucał mu, że jego książka „O powstawaniu gatunków” jest nazbyt teoretyczna i postulował, aby Darwin po prostu przedstawił fakty i pozwolił im mówić za siebie…. W odpowiedzi, Darwin stwierdził, że nauka nie polega jedynie na tworzeniu list i wykazów ale że jest to przedsięwzięcie wymagające wprowadzania pewnych idei w których fakty znajdują uzasadnienie. W przeciwnym bowiem razie, kontynuował Darwin- również geolog musiałby poprzestać na udaniu się na stanowisko badawcze, policzeniu kamieni oraz opisaniu ich kolorów.

Należy sobie bowiem uświadomić, że same fakty, pozbawione wytłumaczenia, wzajemnych powiązań i uogólnień (teorii) są bez znaczenia. „Teoria” nie jest bowiem tylko czyimś poglądem na dany temat , i nie powstaje w wyniku „zgadywanki” dokonanej przez jakiegoś naukowca. Teoria to zbiór powiązanych ze sobą twierdzeń dotyczących danej dziedziny rzeczywistości, które tłumaczą dane empiryczne.

czwartek, 7 lutego 2008

Dlaczego się czerwienimy?

To dotyczące wyłącznie ludzi zjawisko fizjologiczne fascynuje i wprawia w zakłopotanie od chwili, gdy pierwszy jaskiniowiec popełnił faux pas w miejscu publicznym. Zdaniem badaczy tego zjawiska, zgłębienie przyczyn powstawania rumieńców może dać wgląd w złożone i zagadkowe relacje między naszym umysłem i ciałem a społeczeństwem.
Mechanizm powstawania rumieńca jest stosunkowo prosty- zaczerwienienie twarzy pojawia się, gdy drobne naczynia krwionośne zaopatrujące skórę poszerzają się, pozwalając na większy napływ krwi.
Nie interesuje mnie tu jednak sam mechanizm działania.
Okazuje się bowiem, że rumieniec jest jedną z nielicznych zmian zachodzących w organizmie, które są wywołane bezpośrednio przez umysł. Wydaje się, że ma raczej podłoże biologiczne niż jest odruchem wyuczonym, ale z pewnością wiąże się z relacjami społecznymi. Ludzie nie czerwienią się gdy są sami. Można też sprawić, żeby ktoś się zarumienił, tylko oskarżając go, że się czerwieni.
Według Freuda rumieniec, to złożona reakcja będąca efektem tłumionego pobudzenia seksualnego oraz ekshibicjonistycznych pragnień, pojawiająca się także w związku z lękiem przed kastracją. Jego zdaniem, jest to pośredni sposób przekazywania innym informacji na temat swoich popędów erotycznych.
Niedawno jednak pojawiła się nowa teoria tłumacząca to zjawisko. Mówi ona, że rumieniec jest w rzeczywistości instynktownym sposobem powrotu do łask innych ludzi. Jest próba uniknięcia prześladowania ze strony grupy za złamanie niepisanych zasad społecznych. Jest to tzw. „teoria ugłaskiwania” . „ Ugłaskiwanie” polega na niewerbalnym przekazaniu pozostałym członkom grupy informacji: „ uznaję, że złamałem zasadę społeczną”. W myśl tej teorii, rumieniec to nic innego jak tylko niewypowiedziane przeprosiny- instynktowne przyznanie się do tego, że zrobiło się coś złego, jego celem zaś jest ponowne zjednanie sobie grupy.
Może i ta teoria jest trochę zwariowana, niemniej jednak istnieją pewne fakty, które przemawiają za jej prawidłowością. Z wielu przeprowadzanych eksperymentów psychologicznych wynika, że osoby czerwieniące się wywołują najwięcej współczucia . Rumieniec będący uniwersalnym sygnałem zażenowania – budzi empatię i zmniejsza wrogość.
Rumieniec jest jedną z cech wyróżniających nas od świata zwierzęcego. Ciągle jednak tajemnicą pozostaje, po co natura wymyśliła coś takiego.

wtorek, 5 lutego 2008

Dedykowane wszystkim (anglojęzycznym) przeciwnikom Dawkinsa


God is sitting in Heaven when a scientist says to Him, "Lord, we don't

need You any more. Science has finally figured out a way to create life

out of nothing. In other words, we can now do what You did in the

beginning.

"Oh, is that so? Tell me..." replies God.

"Well, " says the scientist, "we can take dirt and form it into the

likeness of You and breathe life into it, thus creating man."

"Well, that's interesting. Show Me."

So the scientist bends down to the earth and starts to mold the soil.
"Oh no, no, no..." interrupts God,

"Get your own dirt."


Nie jest to poezja mojego autorstwa. Otrzymałem to mailem i nie jestem w stanie podać źródła. Oczywiście można zgłaszać nań wiele zastrzeżeń metodologicznych, ale mimo to jest bardzo ładne....
20ce419551ce349e6d26a80d84932394




poniedziałek, 4 lutego 2008

7. Problem psychologiczny- pragnienie pewności, kontroli oraz prostoty

Większość z nas pragnie w sposób jasny i przejrzysty mieć pod kontrolą środowisko swojego życia. Dlatego też, większość z nas poszukuje ładnych, trafnych i prostych wyjaśnień. Oczywiście taka postawa może mieć swoje ewolucyjne pochodzenie, niemniej jednak należy zaznaczyć, że w dzisiejszym wielokulturowym społeczeństwie, z jego wielopłaszczyznowymi problemami, taka cecha może nastręczać pewnych trudności. Domaganie się bowiem łatwych wyjaśnień odnoszących się do rzeczywistości grozi zbytnim uproszczeniem i w konsekwencji może doprowadzić do prób majsterkowania przy metodzie naukowej odznaczającej się sceptycyzmem oraz krytycznym myśleniem (Tak było kilka lat temu w Dover, gdzie kreacjoniści wypowiedzieli wojnę naturalizmowi- czyli poglądowi, że zjawiska obecne na świecie wyjaśniamy przy pomocy innych zjawisk obecnych na świecie. Ze stworzonej przez nich definicji nauki, wynika, że nie tylko fizyka, chemia czy biologa to nauka. Gdyby kreacjonistyczna definicja nauki okazała się prawdziwa, wówczas okazałoby się, że nauką jest także … astrologia).
Bardzo ciekawy jest związek pomiędzy wolnym rynkiem a wiarą w zjawiska paranormalne i pseudonaukę. Zwraca na to uwagę M. Shermer. Pisze on , że niepewność wolnego rynku sprawia, że ludzie zwracają swój umysł w kierunku różnych „ewentualności” obecnych na rynku idei- często w stronę magii i zabobonów.
Ilustracją tego faktu, jest Rosja w której upadek komunizmu spowodował niezwykły rozwój rozmaitych „alternatywnych poglądów” dotyczących rzeczywistości.
Naukowe, krytyczne myślenie- nie przychodzi samo, jest ono raczej efektem długotrwałego treningu umysłu, eksperymentów oraz przede wszystkim- wysiłku. Każdy z nas musi w sobie powstrzymywać ową tkwiącą głęboko potrzebę posiadania prostych wytłumaczeń oraz pewności. Rozwiązania wielkich problemów czasami są proste, ale zazwyczaj nie…


sobota, 2 lutego 2008

6. Wybiórczość

Arystotelesowi przypisuje się stwierdzenie, że „suma przypadków jest równa pewności”. Powiedzenie to odpowiada pewnemu mechanizmowi działania ludzkiego umysłu. Otóż zazwyczaj zapominamy o mało znaczących zbiegach okoliczności, natomiast skrzętnie przechowujemy w pamięci te, które miały dla nas istotne znaczenie. Ludzka tendencja do zapamiętywania sukcesów oraz wyrzucania z pamięci porażek, stanowi chleb powszedni wszystkich wróżbitów, jasnowidzów oraz zwykłych wariatów, którzy tradycyjnie, na początku stycznia przepowiadają „co nas czeka w nowym roku…”. Naturalnie, te proroctwa mają zazwyczaj formę bardzo ogólną : „ będą na świecie liczne trzęsienia ziemi” lub „ Rodzinę królewską czekają w tym roku liczne kłopoty”. Oczywiście nie trzeba posiadać gorącej linii z duchami, żeby być w stanie przepowiedzieć takie zjawiska, gdyż trzęsienia ziemi były, są i będą, no i zawsze trafi się jakiś kłopot w Rodzinie królewskiej, jednakże po roku czasu, ci „prorocy” donoszą na łamach prasy o swoich udanych przepowiedniach, mając nadzieję, że nikomu nie będzie się chciało odnotowywać „niewypałów”. Ale nie wolno oskarżać o takie triki samych tylko wróżbitów. Jest bowiem wiele innych przykładów wyrywania pewnych fenomenów z szerokiej klasy zjawisk danego typu. Na przykład słynny „Trójkąt Bermudzki”. Jest to pewien obszar położony na Atlantyku, w którym dzieją się „dziwne rzeczy”. Jednakże bliższa analiza tego rejonu pozwala na stwierdzić, że natężenie lotu jest tam dużo większe niż gdzie indziej- a co z tego wynika: i o wypadek jest tam prościej. Dlatego też powinno się najpierw wyczerpać wszystkie naturalne wyjaśnienia danych zjawisk, a dopiero potem sięgać do tych „innych”. Pamiętajmy zatem, żeby różne cudowne zjawiska starannie umieszczać we właściwym ich kontekście.


piątek, 1 lutego 2008

Dziś wyjątkowo- czym w Piśmie Świętym jest cud?

Żyjemy w czasach, w których słowa „cud” praktycznie rzecz biorąc nie używa się wcale albo bardzo rzadko. Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać zwłaszcza w rozwoju nauk przyrodniczych, które udzielają nam wyczerpującego wytłumaczenia wielu, bardzo skomplikowanych zjawisk. Uważa się, że na taki luksus nie mogli sobie pozwolić ludzie minionych epok, i dlatego każde niezwykłe wydarzenie postrzegali w kategorii cudu.
Sytuacja taka stawia nas przed ciekawym zagadnieniem. Otóż wśród ludzi wierzących dominuje przekonanie, że Bóg nieustannie działa w świecie (Providentia Dei) - troszczy się o świat i się nim opiekuje. Jednocześnie, ci sami ludzie uważają, że zjawiska naturalne zachodzące w świecie można, a nawet należy tłumaczyć, odwołując się do przyczyn naturalnych. Można zatem powiedzieć, że ludzie potrafią pogodzić naturalistyczne tłumaczenie zjawisk z faktem, że Bóg nieustannie działa w świecie…. Skoro jednak „dziś” , Bóg jest w stanie realizować swoją wolę w sposób zgodny z naukowym materializmem, to dlaczego ten sam Bóg nie mógłby realizować Swej woli w sposób analogiczny „w przeszłości” ? Innymi słowy: jeśli Stwórca używa fizyki i chemii do podtrzymywania świata, dlaczego nie mógłby użyć fizyki i chemii aby go stworzyć i utrzymywać w istnieniu? Zagadnienie to bezpośrednio dotyka kwestii cudów, których biblijnym znaczeniem zajmiemy się poniżej.
Zgodnie z poglądami, jakie utrzymywano w dawniejszej apologetyce, cud był uznawany za swoiste wyzwanie rzucone naturze, czyli musiał zasadniczo różnić się od wszystkich zjawisk występujących na świecie. Zapominano jednak przy tym, że cud ze swej natury musi być znakiem, czyli czymś co pozwala poznać myśl lub wolę Boga. Zapominano również, że cud musi być znakiem dostosowanym do możliwości poznawczych wszystkich ludzi. Traktowanie zaś cudu, jako znaku pozwala na odnajdywanie zamysłu Boga w znacznie szerszej rzeczywistości aniżeli tylko w wydarzeniach sprzecznych z prawami natury. Biblia bowiem koncentrując się na znaczeniu religijnym wszystkich wydarzeń zachodzących na świecie, uzmysławia czytelnikowi, że Boskie działanie można dostrzec dosłownie wszędzie.

Stary Testament

W Starym Testamencie szczególne natężenie zjawisk cudownych towarzyszy działalności Mojżesza, jego następcy- Jozuego oraz wydarzeniom związanym z osobami Eliasza i Elizeusza.
Stary Testament widzi w cudach objawienie Boga i skuteczne znaki Jego zbawienia. Wymiar znaku podkreślany jest tam w sposób szczególny, o czym świadczą użyte na określenie cudu terminy : „znaki” (hbr: otot, gr. Semena, np. Wj 10, 1), „znaki o wymowie symbolicznej” (hbr. moftim, gr. Terata , np. Pp 7, 19).
Cud określany jest także mianem „wielkiego dzieła” (Wj 15, 11) oraz „wielkiego wydarzenia” (hebr. gebura, PS 106, 2 ).
Terminy te ukazują znacznie szerszą rzeczywistość , jaka kryje się pod pojęciem cudu., nakierowują bowiem naszą uwagę na chwałę i wielkość Boga, który urzeczywistnia coś, co jest niemożliwe do wykonania dla samego człowieka.
Cuda mają swój określony cel, a jest nim wzbudzenie bądź umocnienie w człowieku wiary oraz cnót jej pokrewnych. Co ciekawe, bliższa analiza cudów starotestamentalnych pozwala nam stwierdzić, że są one ściśle związane z naturalnymi zjawiskami. Przykładem są plagi egipskie w których nie widzi się już dzisiaj niewytłumaczalnych zjawisk ale raczej naturalne wydarzenia związane bardzo ściśle z wylewami Nilu. Były to klęski żywiołowe nawiedzające mieszkańców Delty. Jednakże ich intensyfikacja połączona z wiarą w Bożą Opatrzność, spowodowały, że Izraelici widzieli w nich uwidocznione działanie Boga.

Nowy Testament

Bardzo interesująca koncepcja dotycząca cudów dokonywanych przez Chrystusa została wysunięta przez C.S. Lewisa, który wychodząc od cytatu z Ewangelii Janowej : „ Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego” (J 5, 19), powołuje się na istnienie czegoś co określa mianem „rodzinnego stylu”. Ów „rodzinny styl” to nic innego jak tylko odwzorowanie dzieł dokonywanych przez Ojca. Ojciec zaś realizuje swoje dzieła posługując się naturą. Lewis pisze „cuda są w rzeczywistości przepisywaniem drobnym pismem dokładnie tej samej historii, która jest pisana w całym świecie literami zbyt dużymi, by niektórzy z nas mogli je zobaczyć”. Zdaniem Lewisa, cuda Jezusa, nie są wyrazem inwazji na prawa natury, ale są dziełami Boga, który jest monarchą praw przyrody i potrafi je przyspieszyć oraz zintensyfikować, nigdy zaś ich nie łamie. Lewis popiera swą tezę licznymi przykładami. Przemiana wody w wino? Jeśli prześledzimy proces powstawania wina, to zauważymy że de facto powstaje ono z wody. Rozmnożenie chleba? Dokonuje się to przez cały czas, gdyż wszelka żywność dana jest nam przez naturę.
Innymi słowy, według Lewisa, cuda jakie czynił Jezus „czynią lokalnie to, co Bóg już uczynił w skali uniwersalnej”.
Jezus przychodzi na ziemię, aby spełnić oczekiwania ludzi. Równocześnie jednak uwalnia On to oczekiwanie od wszystkiego, co miało posmak sensacji.
Wszelka bowiem działalność Jezusa nie jest przypadkowa i ma na celu przede wszystkim nawrócenie i wiarę.
Reasumując, należy stwierdzić, iż w perspektywie biblijnej, cud nie stanowi wcale pogwałcenia praw przyrody. Nie jest to zjawisko paranormalne. Biblia nie serwuje nam opowieści jakie spotykamy np. w bajkach braci Grimm. W Biblii drzewa nie mówią i domy nie zmieniają się w drzewa, a magiczne pierścionki nie mają mocy magicznych. Cud w Biblii to zazwyczaj zjawisko naturalne, które z racji okoliczności w jakich się odbywa, z racji tego że dzieje się hic et nunc (tu i teraz) i z racji skutków jakie wywołuje (nawrócenie, wiara), uzyskuje rangę dzieła dokonanego ręką Boską.