sobota, 6 czerwca 2009

Czarny Łabędź

Przez całe wieki na terenach Europy utrzymywało się przekonanie, że wszystkie łabędzie są białe. Co więcej, funkcjonowało nawet powiedzenie, że coś jest tak oczywiste jak to, że wszystkie łabędzie są białe. Taki stan rzeczy utrzymywał się mniej więcej do XVII wieku, kiedy to duńscy badacze odkryli nowy kontynent – Australię, a wraz z nią nowe gatunki roślin i zwierząt. Wśród tych ostatnich szczególną uwagę przykuły łabędzie, których upierzenie było koloru….. czarnego.
Warto tutaj przez chwilkę zastanowić się nad tym wydarzeniem. Otóż, przez stulecia każda pojedyncza obserwacja potwierdzała pogląd dotyczący koloru łabędzi. Ale wystarczył tylko jeden jedyny przypadek obserwacji dokonanej na nieznanym ówczesnej cywilizacji obszarze, aby zburzyć całe milenia ciągłych potwierdzeń przekonania że „wszystkie łabędzie są białe”. Odkryty w Australii łabędź okazał się być czymś nieprawdopodobnym, niespodziewanym, czy wręcz niemożliwym.
O czarnym łabędziu zrobiło się głośno w ostatnich dwóch latach za sprawą Nassima Nicholasa Taleba – finansisty i inwestora z Waal Street, którego matematyczne oraz filozoficzne zamiłowania zaprowadziły do zaciętej krytyki funkcjonowania banków, biur maklerskich, funduszy inwestycyjnych oraz wielu innych instytucji finansowych. Jeszcze bowiem przed kryzysem, na rynku amerykańskim ukazała się książka pt. „Czarny łabędź”, w której Taleb groził palcem rozmaitym instytucjom finansowym, wróżąc nieuchronną katastrofę. Jednak największym impulsem który przyczynił się do wzrostu sławy zarówno idei „czarnego łabędzia” jak i samego Taleba okazał się fakt, że Fundusz inwestycyjny „Empirica”(którego założycielem i prezesem jest sam Taleb), właśnie w czasie zapaści na rynkach finansowych, przyniósł potężne zyski( 110% w 2008 roku).
Czym zatem jest ów nieszczęsny „czarny łabędź”? Otóż, dla N.N Taleba, nie jest to zwierzę, nie jest to ptak, ale jest to pewne zdarzenie. Zdarzenie to posiada trzy właściwości:
• Po pierwsze – jest ono z gruntu nieprzewidywalne a przynajmniej prawdopodobieństwo jego zajścia możemy oszacować jako skrajnie niskie
• Po drugie – niesie ze sobą olbrzymie konsekwencje
• Po trzecie – posiada retrospektywny charakter tzn. zawsze po zajściu takiego zdarzenia, doszukujemy się jego przyczyn, czyniąc je przewidywalnym i wytłumaczalnym (w naszym mniemaniu)

O jakich zdarzeniach tutaj mowa? Zdaniem Taleba, stosunkowo niewielka liczba „czarnych łabędzi” odpowiedzialna jest niemal za całość tego, co określa się współcześnie mianem „cywilizacja” tudzież „kultura”. „Czarnymi łabędziami” są bowiem sukcesy pewnych idei, sukcesy poszczególnych religii, wojny światowe i wielkie epidemie, a z czasów nam bliższych: powstanie komputera oraz Internetu. Wszystkie powyższe zdarzenia łączy to, że były one niemożliwe do przewidzenia, wpłynęły znacząco na bieg historii (nawet jeden z wynalazców komputera sam do końca nie wiedział do czego to urządzenie może być przydatne) oraz fakt, że patrząc wstecz najczęściej dochodzi się do przekonania, że te zdarzenia wręcz musiały zajść.
Tutaj pojawia się sedno sprawy. Otóż ludzie ze swej natury działają tak, jak gdyby czarne łabędzie w ogóle nie istniały. I o ile nie jest to problemem w wypadku przeciętnego Kowalskiego, o tyle urasta to do rangi problemu w wypadku: inwestorów, analityków giełdowych oraz specjalistów ds. zarządzania ryzykiem. Gdybyśmy bowiem udali się do: banku, funduszu inwestycyjnego, ubezpieczalni czy biura maklerskiego, i poprosili któregokolwiek z wyżej wymienionych fachowców o podanie nam definicji „ryzyka”, wówczas najprawdopodobniej otrzymalibyśmy od nich całą gamę narzędzi służących do mierzenia ryzyka, narzędzi które mają jedną, drobną wadę : wykluczają możliwość pojawienia się czarnego łabędzia…
Nasuwa się oczywiście proste pytanie: jak duże mogą być konsekwencje wykluczenia czarnego łabędzia z naszych rachunków?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musimy najpierw wyobrazić sobie dwa światy. Pierwszy z nich nazwiemy Średnioświatem, zaś ten drugi Ekstremoświatem. Teraz, wylosujmy tysiąc osób żyjących w Średnioświecie i ustawmy je: jedną przy drugiej. Następnie wyobraźmy sobie najcięższą osobę na świecie i dodajmy ją do pozostałych. Ta osoba to wyjątek od normy… taki nasz czarny łabędź. Zadajmy sobie pytanie: czy gdybyśmy chcieli zważyć całą grupę badanych, to waga tej najcięższej osoby stanowiłaby istotną część wagi całej grupy? Odpowiedź brzmi oczywiście: nie. Masa owego otyłego osobnika „rozpłynąłby” się w masie całej populacji. Dzieje się tak, ponieważ jesteśmy w Średnioświecie, którym rządzi następująca reguła: „nawet jeśli pojawi się czarny łabędź, to nie ma on istotnego wpływu na całość”. W Średnioświecie możemy zatem bez obaw odrzucić z naszych prognoz i rachunków prawdopodobieństwo pojawienia się czarnego łabędzia.
Przeprowadźmy się teraz w naszym eksperymencie myślowym do Ekstremoświata, i tam także losowo wybierzmy tysiąc osób. Do tego tysiąca znów dodajmy czarnego łabędzia. Tym razem jednak, nie będzie to najcięższy, ale najbogatszy człowiek na świecie (niech będzie klasyczny przykład: Bill Gates). Gdybyśmy teraz chcieli zbadać, czy dochody tego jednego człowieka stanowią istotną część dochodów całej badanej populacji, to odpowiedź będzie brzmiała: tak! Jesteśmy bowiem w Ekstremoświecie, a tu obowiązuje następująca zasada: „jeśli pojawi się czarny łabędź, to będzie on miał istotny wpływ na całość”. W tym świecie zatem, prowadzenie jakichkolwiek rachunków czy prognoz bez uwzględnienia możliwości pojawienia się czarnego łabędzia jest lekkomyślnością.
Czym jednak są obydwa światy? Otóż Średnioświat to świat zdominowany przez kolektyw, a wyjątki jakie się w nim przytrafiają nie mają żadnego znaczenia. W tym świecie, przy pomocy dostępnych nam narzędzi matematycznych, jesteśmy w stanie z powodzeniem przewidywać: wzrost, wagę, zachorowalność na raka, śmiertelność, ilość wypadków drogowych czy choćby poziom IQ. W dużym uproszczeniu, możemy powiedzieć że Średnioświat to „Natura”. Natomiast Ekstremoświat to „kultura” , to świat zdominowany przez wyjątki, w którym dostępne nam narzędzia matematyczne zupełnie zawodzą. Nie dysponujemy bowiem metodą umożliwiającą nam przewidywanie: dochódów inwestora, ilości sprzedanych książek na autora (słynny przypadek autorki Harrego Pottera), populacji miast, ilości zabitych podczas wojen, czy wreszcie: wielkości spółek giełdowych, wielkości stóp procentowych, stopnia inflacji, cen akcji lub notowań walut. W tym miejscu Taleb kieruje ostrze swojej krytyki przeciwko dzisiejszym instytucjom finansowym. Jego zdaniem narzędzia matematyczne i statystyczne przez nie wykorzystywane ignorują czarne łabędzie. Tymczasem świat finansów i inwestycji to element Ekstremoświata , zatem narzędzia te są kompletnie niemiarodajne. Za zarzutami Taleba przemawiają dwa fakty. Pierwszym są przykłady czarnych łabędzi, które zmieniły bieg wydarzeń: kryzysy finansowe, zamachy terrorystyczne, które wprowadziły nieład w globalną gospodarkę. Drugi zaś fakt, to dane historyczne. Okazuje się bowiem, że tzw. prognozy ekonomiczne, w których to rozmaici „eksperci” wskazują jak będą toczyły się losy różnych aspektów gospodarki blisko powiązanych z naszymi portfelami, są w większości przypadków chybione i niczym nie różnią się od „prognoz” astrologów czy jasnowidzów. Jakie są zatem zalecenia samego Taleba? Cóż, przyszłości przewidzieć się nie da a zatem należy podchodzić sceptycznie do rządowych wieloletnich planów, i nade wszystko…. strzec się tzw. ekspertów w ciemnych garniturach i białych koszulach, którzy poprzez media informują nas o przyszłych zachowaniach rynku.Jeśli zaś chodzi o inwestycje oraz finanse, Taleb następująco przedstawia własną strategię działania: „ staram się zyskiwać na rzadkich zdarzeniach, które przynoszą duże zyski. Chcę zarabiać nieczęsto, jak najrzadziej, po prostu dlatego, że wierzę iż rzadkie zdarzenia są niedoceniane i im rzadsze zdarzenie, tym bardziej zaniża się jego wartość”.Czarny łabędź, głównie za sprawą obecnego kryzysu, zdążył się zadomowić na parkietach największych światowych giełd. Umysły maklerów i inwestorów giełdowych, dotychczas skoncentrowane jedynie na matematycznej obróbce danych rynkowych, nagle stały się otwarte na fakt, że nasza wiedza o świecie jest ograniczona. Idea czarnego łabędzia jest sprzeczna z naszą ludzką intuicją. W toku ewolucji, nie zostaliśmy bowiem wyposażeni w narzędzia odpowiednie do rozumienia prawdopodobieństwa. Niemniej jednak każdy z nas może w sposób łatwy ( i przyjemny) wykryć czarnego łabędzia. Wystarczy, że usiądzie wygodnie w fotelu, i zastanawiając się nad swoim życiem, przyjrzy się jego kluczowym momentom: wyborowi zawodu, pracy, narzeczonej, nagłym wzbogaceniom czy nagłym nieszczęściom…. Jak często te wydarzenia toczyły się zgodnie z planem?



Fibonacci- popularyzator i matematyk

Żyjemy w świecie liczb i obliczeń. Począwszy od budzika na który spoglądamy codziennie po przebudzeniu aż po numer telewizyjnego kanału na ekranie odbiornika , który wyłączamy kładąc się spać. Cały nasz dzień przepełniony jest mniejszym lub większym kontaktem z liczbami. Kupujemy za odliczoną kwotę bilet na autobus, wykręcamy numer telefonu do przyjaciela, bacznie śledzimy wskaźnik prędkościomierza w naszych samochodach oraz kontrolujemy stan naszych kont bankowych. A przecież to tylko kilka sporadycznych czynności jakie wykonujemy codziennie! Można powiedzieć, że nie potrafimy sobie wyobrazić życia bez liczb. A przecież znane nam z codzienności – cyfry, pojawiły się w cywilizacji zachodnioeuropejskiej niecałe tysiąc lat temu. Gdybyśmy przenieśli do czasów nam współczesnych wykształconego człowieka z roku tysięcznego, prawdopodobnie nie potrafiłby on zrozumieć liczby zero i z pewnością oblałby egzamin z arytmetyki na poziomie trzeciej klasy szkoły podstawowej! W niniejszym eseju chciałbym przedstawić dokonania Leonarda Pisano - człowieka który jako pierwszy w Europie zaczął upowszechniać indyjski system numeryczny i który zostawił po sobie coś, co do dnia dzisiejszego jest przedmiotem zarówno fascynacji jak i kontrowersji, coś, co odnajdywane jest zarówno w otaczającej nas przyrodzie, jak i w odległych galaktykach, a nawet w notowaniach światowych giełd.

O ile historia matematyki posiada w kręgu kultury zachodnioeuropejskiej bardzo bogatą tradycję, o tyle historia tego co dziś po prostu określa się mianem liczb rozpoczyna się dopiero w roku 1202, kiedy to we Włoszech zostaje wydane dzieło pod tytułem Liber Abaci (Księga Liczydła). Jej autorem jest Leonardo Pisano nazywany zarówno za życia jak i współcześnie Fibonaccim. Ów przydomek owiany jest mrokiem tajemnicy. Wiadomo bowiem, że ojciec Pisana miał na imię Bonacio, zaś „Fibonacci” to skrócona forma zwrotu „syn Bonaccia”. I pewnie komentowanie tych imion nie byłoby warte zachodu, gdyby nie fakt, że samo słowo „Bonaccio” znaczy tyle, co „prostaczek”, a „Fibonacci” znaczy „głupiec”. Dość osobliwe określenia zważywszy na to, że sam Bonaccio był konsulem reprezentującym Pizę, zaś jego syn został jednym z najbardziej znanych matematyków na świecie. Jak powstała Liber Abaci? Otóż, do napisania tego dzieła skłonił Fibonacciego pobyt w Bugii – bogatym algierskim mieście, w którym jego ojciec pełnił obowiązki pizańskiego konsula. Podczas tego pobytu, Fibonacci poznał pewnego arabskiego matematyka, który wprowadził go w arkana indoarabskiego systemu liczbowego. Poznawszy możliwości obliczeniowe tego systemu, Fibonacci postanowił pogłębić swoją wiedzę. W tym celu wyruszył w podróż wiodącą go przez takie kraje jak: Egipt, Syria, Grecja a także Sycylia oraz Prowansja. Liber Abaci jest dziełem niezwykłym, odsłaniającym przed czytelnikiem świat nowych liczb i nowych możliwości. Historia pokazała, że cyfry, o których pisał Fibonacci w swym dziele, szybko wyparły hebrajskie, greckie czy rzymskie systemy wykorzystujące litery do liczenia i przeprowadzania obliczeń. Akceptacja tego systemu nie obyła się jednak bez walki. Zwolenników indoarabskiego systemu określano mianem: algorytmistów (od łacińskiej wersji nazwiska wybitnego arabskiego matematyka Al.- Chuwarizmiego) natomiast obrońcy „starego porządku” otrzymali przydomek: abecyści. W owym sporze tych ostatnich przedstawiano często jako tych, którzy posiedli tajniki sztuki rachowania i obrońców przywilejów bractwa zawodowych rachmistrzów. Tymczasem pojawienie się metody indyjskiej nieuchronnie oznaczało niejako „demokratyzację” sztuki rachowania. Pozbawiona tajemnic prostota pozwalała bowiem stosować ją powszechnie.

Na wstępie Liber Abaci , autor instruuje czytelnika, jak na podstawie ilości cyfr w symbolicznym zapisie liczby ustalić, czy należy ona do rzędu jedności, czy jest wielokrotnością stu itd. Dalsze rozdziały poświęcone są bardziej skomplikowanym zagadnieniom. Można znaleźć fragmenty, w których wykorzystuje się liczby całkowite i ułamki, wyciąganie pierwiastków kwadratowych i pierwiastków wyższego rzędu, a nawet rozwiązania równań pierwszego i drugiego stopnia. Należy jednak zaznaczyć, że pomimo oryginalności oraz jakości wywodów zamieszczonych w tym dziele, Fibonacci zapewne nie zdobyłby wielkiego uznania poza wąskim gronem specjalistów ( a tym bardziej nie u cesarza Fryderyka II), gdyby nie fakt, że Liber Abaci nie jest tylko suchą prezentacją teorii, ale zawiera także bardzo wiele przykładów praktycznych zastosowań prezentowanych idei. Tu właśnie tkwi sekret tak entuzjastycznego przyjęcia tej pracy. W Liber Abaci znajdujemy bowiem takie innowacje jak: obliczanie marży zysku, ustalanie kursów wymiany walut, konwersja miar i wag, a także (pomimo tego, że lichwa ówcześnie nadal jeszcze w wielu miejscach była zabroniona) obliczenia związane z płatnością odsetek. Nie powinien zatem dziwić fakt, że rozgłos jaki stał się udziałem Fibonacciego zawiódł jego samego aż na dwór samego cesarza Fryderyka II, w którego obecności autor Liber Abaci rozwiązywał zagadnienia algebraiczne i równania trzeciego stopnia. Ta „ekspozycja” matematycznych talentów, zainspirowała Fibonacciego do napisania kolejnego dzieła: Liber Quadratorum (Księga kwadratów), które zostało zadedykowane cesarzowi.

Pomimo faktu, że Fibonacciego można traktować jako człowieka który „odkrył” i rozpowszechnił system indyjski na terenie Europy, to jednak on sam pozostaje w cieniu innego swojego odkrycia. Chodzi tu mianowicie o jeden z fragmentów Liber Abaci , który jest poświęcony pytaniu, ile królików urodzi się w ciągu jednego roku z jednej pary królików, przy następujących założeniach:

  • nowa para staje się płodna po miesiącu życia
  • każda płodna para rodzi jedną parę nowych królików w miesiącu
  • króliki nigdy nie umierają

Otóż, Fibonacci ustalił, że pierwsza para królików doczeka się w ciągu roku 233 par potomstwa. Jednakże nie sam wynik stanowi tutaj istotę jego odkrycia. Z tego bowiem przykładu oraz z warunków rozmnażania się królików wnioskujemy, że liczba wszystkich par królików pod koniec każdego miesiąca będzie wynosiła: 1,2,3,5,8,13,21,34,55,89,144,233 Okazuje się, że każda liczba ciągu (za wyjątkiem pierwszego i drugiego wyrazu) jest sumą dwóch liczb poprzednich. Fibonacci uzyskał zatem pewien ciąg, który nie jest tylko zabawną ciekawostką. Spróbujmy bowiem podzielić którąkolwiek z liczb tego ciągu przez liczbę następującą bezpośrednio po niej. Począwszy od trzech otrzymamy zawsze: 0,625. Zaś od 89 wynik tego dzielenia wynosi: 0,618. Jeżeli natomiast dla odmiany: podzielimy którąkolwiek z liczb (za wyjątkiem dwóch pierwszych) przez liczbę bezpośrednio ją poprzedzającą, otrzymamy wynik: 1,6. Od liczby 144 dokładny wynik wynosi zawsze: 1,618. Mamy tutaj do czynienia z proporcją, która znana była już Grekom pod nazwą „złoty podział”. Złoty podział określa proporcje Partenonu, kształt kart do gry oraz kart kredytowych, jest to również stosunek długości ludzkiego ciała powyżej długości pępka, do długości ciała poniżej pępka. Ciąg odkryty przez Fibonacciego posiada także piękną wizualizację. Pozwala bowiem wyznaczyć proporcje oraz kształt pewnej spirali. Rysunek zamieszczony poniżej przedstawia, jak można stworzyć ową spiralę z ciągu kwadratów, których wymiary pozostają względem siebie w stosunkach wyznaczonych przez ten ciąg:





Aby uzyskać spiralę należy: wyrysować dwa kwadraty o tych samych wymiarach (nr: 6,7), następnie rysujemy kwadrat do nich przylegający o wymiarach dwukrotnie większych od wymiarów pierwszych kwadratów (nr: 5). Kolejnymi etapami jest rysowanie kwadratów: trzykrotnie większego (nr:4), pięciokrotnie większego (nr:3), ośmiokrotnie większego (nr:2) oraz trzynastokrotnie większego (nr:1). Warto zauważyć, że ów ciąg tworzy szereg prostokątów o proporcjach odpowiadających złotemu podziałowi. Wreszcie, ćwierć - koliste łuki łączą przeciwległe wierzchołki kwadratów, począwszy od najmniejszych, aż po kolejne kwadraty należące do owego ciągu. Spiralę, uderzająco podobną do wyrysowanej powyżej można dostrzec nie tylko w podręcznikach matematyki, ale (i to dość powszechnie) w przyrodzie. Podobny kształt zauważymy bowiem w budowie baranich rogów, wielu morskich muszlach a nawet w budowie niektórych galaktyk. Intrygujący związek przyrody z ciągiem Fibonacciego jest jeszcze bardziej niezwykły: liczba płatków wielu kwiatów, w tym także popularnej stokrotki jest na ogół liczbą Fibonacciego i wynosi: 3,5,8,13,21. Śledząc budowę szyszek możemy dostrzec w ich budowie spirale: prawoskrętne i lewoskrętne, i nieprzypadkowo ich liczba wynosi: 13 i 8. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w wypadku pestek słonecznika które układają się wzdłuż 34 spiral prawoskrętnych i 55 spiral lewoskrętnych. Nie powinien zatem dziwić fakt, że liczb Fibonacciego zaczęto współcześnie szukać także w notowanich giełdowych. Przykładem jest tutaj model stworzony przez Ralpha Elliota, który utrzymywał, że rynki rosną i maleją falowo, zgodnie ze wzorcem który pokrywa się z ciągiem Fibonacciego. Widać zatem wyraźnie, że natura w jakiś szczególny sposób upodobała sobie liczby Fibonacciego wraz z zawartą w nich złotą proporcją.

Leonardo Pisano zapewne zdziwiłby się, jak bardzo rozpowszechniony w przyrodzie jest stworzony przez niego ciąg. Jego zaś zdziwienie potęgowałby fakt, że historia zapomniała o jego głównym zamierzeniu, jakim była popularyzacja systemu indyjskiego, zapamiętała natomiast pewien drobny fragment Liber Abaci , którego celem było wskazanie praktycznych zastosowań nowych cyfr. Ktoś kiedyś powiedział, że większość odkryć ludzkości wzięło się z przypadkowego „majsterkowania”, również i ciąg Fibonacciego można traktować jako „skutek uboczny” rozważań nad zupełnie czymś innym.






poniedziałek, 3 listopada 2008

Z fałszu wynika wszystko!!!

Z każdego zdania fałszywego wynika dowolne inne zdanie.... (niektórzy twierdzą, że tak powstała teologia). Poniższa anegdota pochodzi od znakomitego XX-wiecznego logika- Bertranda Russella

Udowodnijmy zatem, że ze zdania: "2+2=5" wynika zdanie: "Ja (tzn. Grzesiek Malinowski) jestem papieżem"
Argumentacja przebiega następująco:
-Jeśli 2+2=5, to w takim razie: 4=5
po odjęciu od obu stron "3" otrzymujemy: 1=2
Zatem:
-skoro ja i papież to razem dwie osoby, a 2=1
to
-ja i papież jesteśmy jedną osobą
Zatem:
-ja jestem papieżem


sobota, 1 listopada 2008

chodzenie po rozżażonych węglach

Brzmi przerażająco prawda? Kto bowiem przy zdrowych zmysłach ośmieliłby się na spacer ścieżką usypaną z rozgrzanych do czerwoności węgielków? Czy taka przechadzka (na bosaka) nie byłaby ostatecznym tryumfem ducha nad materią? I czy nie świadczyłaby o tym, że zjawiska paranormalne są możliwe?
Otóż, na pierwsze z postawionych pytań odpowiedź może być kłopotliwa, gdyż na prawdę trudno mi zrozumieć motywację(poza finansową naturalnie!) osoby, która obnaża swe stopy tylko po to, aby przejść się po gorącej nawierzchni....
Co zaś się tyczy pozostałych pytań, to obydwie odpowiedzi są pozytywne (podwójna negacja!)

Ale najpierw wprowadzenie: Kilka dni temu na jednej z głównych ulic jednego z głównych miast naszego kraju natknąłem się na ogłoszenie, w którym firma X proponuje szkolenia biznesmenom, którzy chcieliby podnieść samoocenę. "Eksperci"(a jakże :-)!) przez kilka dni przekażą osobom zainteresowanym odpowiednią wiedzę, która umożliwi im pokonanie nie tylko swych własnych ograniczeń, lecz także ograniczeń jakie narzuca na nich ludzkie ciało. Zwieńczeniem szkolenia będzie niemożliwe: spacer po tlących się węglach!
Wprawdzie na ogłoszeniu nie znajdowała się wielkość wynagrodzenia pobieranego przez owych "ekspertów", jednakże fakt, iż adresatami szkolenia są biznesmeni powinien mówić sam za siebie...
Wróćmy teraz do sedna: czy jest możliwe chodzenie po rozgrzanych do temperatury kilkuset stopni Celsjusza węgielkach bosą stopą? I to w dodatku bez żadnych talizmanów, odczynników, zaklęć oraz bez pomocy nadnaturalnych sił które uśmierzą ból? Otóż.... z całą pewnością jest to możliwe! Dlaczego? Ponieważ lekki, porowaty węgiel ma bardzo niską zdolność zachowania ciepła, co więcej - przewodność właściwa (ciepła) pomiędzy stopami a węgielkami jest niewielka. Dlatego też, idąc równym, żwawym krokiem nie narażasz się na poparzenie. Dopiero kiedy stanie się w miejscu, wówczas temperatura zaczyna działać!(widziałem szamanów chodzących po węglach, nie widziałem zaś, żeby stali na nich przez dłuższy czas). Trafna jest tutaj następująca analogia: mamy ciasto w piekarniku nagrzanym do temperatury 240ºC. Powietrze, ciasto i forma mają po 240ºC, ale tylko metalowa forma sparzy twoją rękę. Powietrze ma bardzo niską zdolność zachowania ciepła, a także niską przewodność, możesz więc wsunąć rękę na dość długo, by dotknąć ciasta i formy. Zdolność zachowania ciepła w cieście jest dużo wyższa niż w powietrzu, ale ponieważ ma niską przewodność, możesz na krótko go dotknąć bez poparzenia się. Metalowa forma ma zdolność zachowania ciepła podobną do ciasta, ale wysoką przewodność. Jeśli jej dotkniesz, poparzysz się.
A zatem: chodzenie po gorących węgielkach jest faktem- oddajmy jednak : fizyce co należy do fizyki i bajkom, co należy do bajek!





poniedziałek, 9 czerwca 2008

Święty Maciej, przypadek i teoria ewolucji....

Święty Maciej, nazywany także dość często "trzynastym apostołem" był autentycznym naśladowcą Chrystusa. Dał temu wyraz, poprzez liczne misje w Judei, Etiopii, i w Azji Mniejszej oraz poprzez (prawdopodobną) śmierć męczeńską, którą miał ponieść w Jerozolimie (został ukamienowany i ścięty toporem). Naoczny świadek działalności i męczeńskiej śmierci świętego Macieja, bez zająknięcia stwierdziłby, że Bóg powołał Macieja do czynienia wielkich rzeczy. Również i my- współcześnie, widząc tak wspaniałą postawę tego świętego, intuicyjnie niemal dochodzimy do wniosku, że musiał być on prowadzony niewidzialną, Boską ręką.
Jak jednak wyglądała jego "boża ścieżka"?

Otóż, w Dziejach Apostolskich natrafiamy na fragment, kiedy to jedenastu apostołów, chcąc wypełnić lukę powstałą po samobójczej śmierci Judasza - rzucają losy o to, kto ma być jego zastępcą. Los pada na Macieja.
A zatem Pan Bóg, realizując swoją wolę posługuje się (ślepym, bezmyślnym, nieprzewidywalnym) losem. Tak się jednak składa, że jeżeli potraktujemy Boga, jako Pana przypadków - wówczas cała ta historia kompletnie nie powinna nas dziwić.

Zarzuca się często, że nie istnieje możliwość pogodzenia teorii ewolucji, będącej procesem ślepym i nieprzewidywalnym, z wiarą w Boga osobiście działającego w świecie. Ewolucja jednak polega na kumulacji pewnych przypadkowych zdarzeń, zdarzeń tak samo przypadkowych jak wybór świętego Macieja .

Od wyniku losowania, uzależniony był wybór świętego Macieja. Co więcej, apostołowie byli święcie przekonani, że wybór ten jest realizacją woli Bożej. Bóg zatem może (potrafi) posłużyć się przypadkiem tak samo jak my posługujemy się łopatą czy śrubokrętem. Nie ograniczajmy Go zatem mówiąc, że nie mógłby działać poprzez ewolucję....

piątek, 6 czerwca 2008

W sprawie księdza Hellera......

Na bardzo ciekawy fakt zwrócił uwagę jeden z czytelników miesięcznika "Wiedza i życie". Zauważył on bowiem, iż rozliczne gratulacje składane na łamach prasy zdobywcy Nagrody Templetona - kierowane są zwykle na ręce "profesora Michała Hellera" . Część prasy zupełnie pomija (oczywiście przez przypadek...) fakt,iż profesor Michał Heller jest księdzem! Tymczasem Nagroda Templetona przyznawana jest osobom, których praca przyczyniła się znacznie do zniesienia barier pomiędzy nauką a religią, i fakt, że Michał Heller jest księdzem jest tu niezwykle istotny(gdyby Templeton pragnął uhonorować swą nagrodą osoby które przyczyniają się do zmniejszenia barier pomiędzy np. fizykami a humanistami- wówczas ewentualne przeoczenie faktu, że jej zwycięzca należy do stanu duchownego - nie byłoby niczym istotnym).

środa, 4 czerwca 2008

Astrologia znów w tarapatach?

Pisałem kiedyś, że astrologia nie jest nawet w stanie wytłumaczyć dlaczego losy braci (lub sióstr) bliźniaków są tak drastycznie różne, pomimo tego, że czytują oni(one) dokładnie takie same horoskopy. Ostatnio jednak, mój przyjaciel - Radek - zwrócił mi uwagę na inny fakt, który również
demaskuje nonsens obecny w astrologii. Tym razem sprawa dotyczy Plutona (nie mylić z Platonem!). Wiadomo, że astrologowie odczytują ludzką przyszłość z danego układu gwiazd i planet.
Odkryty w 1930 roku - Pluton, w astrologii " Pluton wskazuje na dziedziny życia, które wymagają uwagi i przemiany, aby mogły być twórczo wykorzystane dla rozwoju człowieka. Włada tym, co ukryte, niewypowiedziane i na pierwszy rzut oka niezrozumiałe. Z tego powodu Pluton reprezentuje kompleksy lub sfery życia, które sprawiają człowiekowi trudność. Włada podświadomymi myślami i instynktami, które w pewnych sytuacjach stają się silniejsze niż racjonalne decyzje i osądy. Pluton jest planetą transformacji i odrodzenia. Z tego powodu silny wpływ planety Pluton w indywidualnym horoskopie wróży krańcowe doświadczenia psychiczne, a nawet bezpośredni kontakt ze śmiercią." (http://astroportal.pl/index.php?page=pluton-planeta-prawdy-i-podswiadomosci)
Widzimy zatem, że Pluton, ma rzeczywiście istotne znaczenie w życiu każdego człowieka (podobno zwłaszcza Skorpionów!). I wszystko byłoby może w pseudonaukowym światku postmodernistycznych naŁkowców takie piękne i usystematyzowane, gdyby nie ta paskudna nauka która ( jak zwykle zresztą) - stawia kłody pod nogi. Najpewniej bowiem na skutek tajnej umowy pomiędzy astronomami chcącymi pokpić z cechu astrologów - 24 sierpnia 2006 roku - Międzynarodowa Unia Astronomiczna odebrała Plutonowi status planety. Oficjalnie podano do wiadomości, że powodem, lub raczej: powodami tej nagłej zmiany decyzji, były odkrycia kilku planetoid zbliżonych rozmiarami do Plutona, a nawet większych.
Astrologowie jednak nie poddają się, i nadal traktują Plutona jako planetę mającą istotny wpływ na losy ludzkości, dziwi jedynie fakt, że nie dodali jeszcze planetoid większych od Plutona do swego arsenału ( obok kart tarota, fusów oraz wnętrzności byka)- przecież dodatkowe planetoidy oznaczają dodatkowe siły oddziałujące na ludzi i ... dodatkowe pieniądze...